Strona główna
Artur Adamski: Nieludzkie pożegnanie Kardynała Gulbinowicza
Na metropolitę, w latach 1976-2004 stojącego na czele Archidiecezji Wrocławskiej a następnie przez szesnaście lat arcybiskupa seniora, w ostatnich dniach życia spadły kary, z jakimi, poza okresami narodowej niewoli, nigdy się nie spotkał żaden hierarcha polskiego Kościoła. Pomimo protestów i głośno stawianych w tej sprawie pytań, uzasadnienia bezprecedensowych represji nie ma. De iure i de facto – absolutnie żadnego.
Odwiedziny, jakich nie życzylibyśmy nikomu
W pierwszym tygodniu listopada niespodziewanie przyjechał do Wrocławia ks. kard. Kazimierz Nycz. Kiedy zbliżał się do łóżka, w którym w ciężkim stanie leżał ks. kard. Henryk Gulbinowicz widzące to siostry zakonne były przekonane, że powodem odwiedzin jest zamiar podniesienia na duchu sędziwego przyjaciela. Okazało się jednak, że celem wizyty było odczytanie informacji, wg której Stolica Apostolska schorowanego arcybiskupa pozbawiać miała przywilejów wynikających ze święceń biskupich, w tym mszy pogrzebowej i pochowania w katedrze.
6 listopada media podały informację, wg której decyzję taką, mającą wynikać z orzeczeń władz watykańskich, ogłosić miała warszawska Nuncjatura Apostolska. Jak dotąd wszystkie dobijania się o wyjaśnienia przyczyn bezprecedensowego wydarzenia, w tym petycje weteranów solidarnościowego podziemia, pozostają bez odpowiedzi. Jedynym dokumentem, pokazywanym w mediach, jest kopia bardzo lakonicznego komunikatu, który miał wyjść z Nuncjatury, ale nie jest jasne, czy przez kogokolwiek został on podpisany.
Wydarzenia te były ciężkim szokiem dla wiernych Kościoła a wśród jego wrogów uruchomiły istną orgię ataków. Henryk kardynał Gulbinowicz umarł 20 listopada, gdy furia wymierzona przeciw jego osobie i jego Kościołowi sięgała zenitu. Tuż przed jego śmiercią lewica, mająca przewagę we wrocławskiej Radzie Miejskiej, przeforsowała odebranie kardynałowi tytułu honorowego obywatela miasta Wrocławia. Rodzina zmarłego jego zwłoki odebrała pod osłoną nocy, obawiając się kontaktu z wrogimi mediami i wszelkiej maści nieprzyjaciółmi chrześcijaństwa, dla których wypadki te stanowiły niepowtarzalną okazję do napastliwych demonstracji. Po przewiezieniu na drugi koniec Polski i ceremonii z udziałem kilku wtajemniczonych wrocławskich księży, miejscem pochówku stał się grób rodziny ks. kardynała. Bliscy zmarłego, z obawy przed aktami dewastacji, postanowili pozostawić mogiłę bez żadnego napisu, wskazującego na to, czyje doczesne szczątki od niedawna ona kryje.
Co zarzucano księdzu kardynałowi?
Pod rządami komunistów obowiązywała żelazna zasada, wg której przeciw każdemu, kto rozpoczynał studia w seminarium duchownym, Urząd Bezpieczeństwa (od 1956 Służba Bezpieczeństwa) natychmiast zakładała tzw. SOR, czyli Sprawę Operacyjnego Rozpracowania. W swej istocie jej prowadzenie polegało na zdobyciu (bardzo często drogą permanentnego organizowania po temu atrakcyjnych okazji) materiałów mogących ofiarę operacji skompromitować, umożliwiając jej szantażowanie, zmuszenie do uległości i współpracy. Henryk Gulbinowicz święcenia kapłańskie przyjmował w roku 1950, czyli w okresie dla takich praktyk kulminacyjnym. Z materiałów na temat księdza a potem hierarchy, sporządzanych przez UB i SB, zachowało się stosunkowo dużo. Jak w przypadku wszystkich kapłanów szukający słabych stron swojej ofiary działali wg klucza, który sami określali jako „korek, worek i rozporek”. Znaczyło to, że ze wszystkich sił starali się zdobyć dowody skłonności alkoholowych, nadużyć finansowych oraz słabości do ich celów przydatnych najbardziej, czyli seksualnych. Z dokumentów, znajdujących się w dyspozycji IPN wynika, że przez 40 lat często zakrojonych na wyjątkowo dużą skalę działań operacyjnych komunistyczne służby nie zdołały uzyskać literalnie nic. Jedynie jeden z działających przeciw późniejszemu kardynałowi ubeków w jednej, sporządzonej w latach sześćdziesiątych notatce, wyraził przypuszczenie, że obserwowany może mieć skłonności homoseksualne. Domysłu swego nie podparł jednak żadnym faktem. W praktyce ubeckich oprawców trop takiego rodzaju zawsze oznaczał sygnał do zdobywania dowodów przewidywanego rodzaju. Wszystko jednak wskazuje na to, że przez kolejne ćwierć wieku obserwacji, ubekom nie udało się zdobyć kompletnie nic.
Jedyną osobą, która zarzuciła kardynałowi nieprzyzwoite czyny, jest Karol Chum, bardzo aktywny w mediach społecznościowych m.in. jako „zdeklarowany gej” i autor licznych wierszy. Mimo, że od 2011 roku „twórczością” tą wypełnia własną stronę internetową to nikt dotąd nie zdecydował się jej wydać. Wyjaśnijmy przy okazji, że wiersz to nie żaden gatunek literacki, lecz jedynie proces ekwiwalencji wersów. Każde więc dwa słowa w dwóch wersach – to już wiersz, ale niekoniecznie poezja. Pomimo usilnych starań nie sposób tym mianem nazwać kleconych pod częstochowskie rymy kocopałów marzącego o sławie Chuma. Przyniósł mu ją dopiero wywiad, udzielony „Gazecie Wyborczej”. Kardynała Gulbinowicza nazwał w nim „swoim katem”, przywołując zdarzenie, jakie miało mieć miejsce w pierwszych dniach roku 1990. Twierdzi, że miał wtedy lat 15 (co nie jest prawdą – miał skończone 16) i jako uczeń niższego seminarium duchownego w Legnicy miał nocować w pokoju gościnnym wrocławskiego Pałacu Arcybiskupiego. Nocować mimo, że jego rodzice nie tylko mieszkali we Wrocławiu, ale wręcz tuż obok. Twierdzi jednak, że w czasie owego nocowania w Pałacu przyjść do niego miał ksiądz kardynał. Zaprzeczają temu bardzo liczni świadkowie, pamiętający wszystkich korzystających z pokoju gościnnego. Noclegi w nim zdarzały się niezmiernie rzadko. Przez całe dziesięciolecia w pokoju tym jedynie raz nocował kard. Antonio Grassi i kilkakrotnie członkowie rodziny wrocławskiego metropolity. W niedawno wydanej książce pt. „Polowanie na kardynała” Peter Raina natomiast stwierdza: „jak wynika z dziennikarskiego śledztwa, opublikowanego na stronie Polskiego Radia Wrocław, Chuma obciążają liczne wyroki skazujące za oszustwa, wyłudzenia i posiadanie pornografii dziecięcej”.
Równocześnie z nagłaśnianiem sprawy bezprecedensowych kar, nałożonych na umierającego kardynała, media podawały informacje o przygotowywanej do druku książce, mającej być owocem badań prowadzonych przez przetrząsających archiwa naukowców z IPN. Żadna dotąd publikacja Instytutu nie miała porównywalnej reklamy a zapowiadana była jako zbiór sensacji. Okazało się jednak, że pomimo „podkręcających” zabiegów autora, Rafała Łatki, dzieło to nie zawiera niczego, co mogłoby kardynała ukazać w niekorzystnym świetle. Przeciwnie – zbiory esbeckich notatek informują o staraniach arcybiskupa o zgody na budowanie świątyń i permanentne odmowy jakiejkolwiek formy współpracy. Dowiedzieć się też można, że abp Henryk Gulbinowicz, inicjator Wrocławskich Tygodni Kultury Chrześcijańskiej, pomimo dużych nacisków ze strony SB, nigdy nie zgodził się na wstrzymanie zaproszeń dla prelegentów związanych z opozycją. Przeciwnie – ze swoimi wykładami pojawiali się także na „Tygodniach” w kolejnych latach. Wzięty z esbeckich decyzji tytuł IPN-owskiego tomu „Dialog należy kontynuować…” rozumieć więc należy jako przejaw uporu komunistycznych wrogów kościoła, który okazał się być całkowicie bezowocny.
Zbrodnia braku lustracji
Podjęta po roku 1989 decyzja o nie dokonywaniu lustracji księży i hierarchów była zbrodnią przeciw Kościołowi. Z tytanicznych prac, wykonanych w archiwach IPN-u przez ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego wynika, że pomimo skali podejmowanych przez bezpiekę działań, jakich nie prowadzono przeciw żadnej innej grupie, prawdopodobnie zdołała ona pozyskać do współpracy nie więcej, niż 10 proc. księży i 15 proc. biskupów. Jest to odsetek kilkakrotnie niższy, niż wśród np. profesury wyższych uczelni i zupełnie nieporównywalny choćby z PRL-owskim światem dziennikarskim. Przy czym bardzo często nawet ci księża, których bezpiece udało się pozyskać do współpracy, stawiali jej opór a wielka ich część po zamordowaniu ks. Jerzego Popiełuszki w roku 1984 swym oficerom prowadzącym rzuciła w twarz: „z tym, co na mnie macie, róbcie, co chcecie, to już między nami najostateczniej ostatnia rozmowa”. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że absolutnie wszyscy kapłani mający problem z panowaniem nad swoim namiętnościami czy mający skłonności pedofilskie lub homoseksualne, zaliczali się do tych pozyskanych do współpracy z SB. Lustracja nie tylko wydaliłaby więc z kościołów agentów, ale też od ponad trzydziestu lat nawet w postaci śladowej nie istniałby problem jakichkolwiek księży o jakichś niezdrowych skłonnościach.
Źródła krzywdy
Peter Raina, próbujący dociec powodów krzywdy, wyrządzonej kard. H. Gulbinowiczowi przypuszcza, że operacja ta może być próbą uczynienia z umierającego hierarchy kozła ofiarnego, na którym skupiłby się gros zarzutów, związanych z przypadkami pedofilii. Historyk ten wyraża również przypuszczenie, że powodem może być pośmiertna zemsta na Janie Pawle II. W tym wariancie mielibyśmy tu mieć do czynienia z mechanizmem, wg którego jeśli trudno jest zaatakować „postać nr 1” (w tym wypadku – nr 1 w Kościele i w procesie demontażu sowieckiego imperium) to atakuje się „postać nr 2, 3 lub 4”.
Trudno wykluczyć jeszcze jeden wariant. Wiadomo bowiem, że kard. H. Gulbinowicz odegrał kluczową rolę w zdemaskowaniu Tomasza Turowskiego – najgroźniejszego ze wszystkich agentów prosowieckich służb, jakich dotąd udało się rozpoznać w elitach Watykanu.
Wszyscy doskonale i jakże boleśnie znamy sowiecką praktykę zemsty na tych, którzy ośmielili się stanąć im na drodze. Zemsta ta charakteryzuje się tym, że kontynuowana jest nawet po odejściu z tego świata. Wspomniany już brak lustracji mógł pozostawić do dyspozycji narzędzia do takiej operacji.
/fot. www.vaticannews.va/