Publikacje
PRZEWODNIK KATOLICKI NR 3/2014: Zakłamać, wyszydzić, zniszczyć
Zakłamać, wyszydzić, zniszczyć
O tym, jak działają media w Polsce i na co jesteśmy narażeni my, ich odbiorcy, z Anną Teresą Pietraszek, dziennikarką, wiceprzewodniczącą Obywatelskiej Komisji Etyki Mediów
rozmawia Błażej Tobolski
„Rok mocowania się dwóch światów” – tak Obywatelska Komisja Etyki Mediów nazwała rok 2013 w podsumowującym go, a wydanym właśnie oświadczeniu. Na czym to „mocowanie się” polega?
– Tak właśnie wygląda nasza codzienna rzeczywistość, gdzie niemal w każdej dziedzinie trwa jawna walka złego przeciwko dobremu, przeciwko oczywistym dotychczas normom, zasadom, tradycji, wartościom... A przy tym zło zawsze pozostaje złem. Zawsze niszczy, a nie buduje. Nasza komisja nazwała to zjawisko „mocowaniem się dwóch światów”, by ukazać szerszy zakres znaczenia tej walki. Nie jest to bowiem jedynie wojna lewackich ideologii przeciwko prawicy, a więc przeciwko światu opartemu na wierze, Dekalogu. To właśnie odwieczne zmaganie się dobrego i złego. Obserwujemy przy tym, że media zalała manipulacja oparta na kłamstwie, na poniewieraniu i wyszydzaniu zasad etyki, rzetelności zawodowej. Wszechobecne jest wypieranie się odwagi cywilnej dziennikarzy pracujących za mamonę i dla mamony.
Wydaje się, że większość osób korzystających z mediów nie zdaje sobie do końca sprawy z tego, że jest z nimi aż tak źle. Że te nasze „wolne” po 1989 r. media wcale nie są takie wolne...
– Media w Polsce zostały przejęte, zdobyte na wiele sposobów. Najprostszy z nich to kupowanie dziennikarzy. Po prostu, jak już powiedziałam, mamona. I trudno się temu zjawisku dziwić. Jeśli rynek mediów jest skomercjalizowany, to w rękach wydawców czy nadawców są ich pracownicy, czyli dziennikarze. Wydawcy i nadawcy są natomiast totalnie uzależnieni od tych, którzy finansują ich media – to jest gazety, tabloidy, stacje radiowe czy telewizyjne – czyli od dysponujących finansami „ludzi wpływu” czy raczej „grup nacisku”. Najczęściej są to grupy osób wysoko umocowane w polityce i ekonomii, ludzi silnie związanych ze sobą interesem politycznym, a w efekcie także finansowym. I to właśnie tu, w centrach kierujących „grupami nacisku”, tworzone są profile merytoryczne i programowe dyspozycyjnych mediów. Tak więc już szefowie konkretnych mediów, mianowani przez owe grupy, niewiele mają do powiedzenia. Ich zadaniem jest utrzymywanie wyznaczonego kierunku oddziaływania na odbiorców, budowanie w nich ustalonego z góry sposobu odbioru rzeczywistości. W ten sposób są w stanie zmieniać światopoglądy, ba, nawet kształtować nową mentalność odbiorców.
Ten schemat nie działa jednak we wszystkich mediach, prawda?
– Owszem, nie we wszystkich. Ale gazet czy stacji nadawczych prawicowych, nieuzależnionych od wielkich grup kapitałowych, niemal w Polsce nie mamy. Czym dysponujemy? Czasopisma katolickie są w większości niszowe, o nie najlepszym kolportażu, który zresztą też podlega wpływowi zarządzających nim grup interesu. Niszowe prawicowe stacje nadawcze, jeden tygodnik prawdziwie prawicowy, drugi politycznie prawicowy, ale nie oparty na wartościach chrześcijańskich i nie promujący ich. Jeden uczciwy, zasadniczo wychowujący do patriotyzmu miesięcznik... Oto, czym dysponujemy „my”, od zawsze trzymani z dala od funduszy, niezbędnych zwłaszcza dzisiaj przy tworzeniu nowoczesnych mediów.
Natomiast „komuna” zawsze miała fundusze, choć nigdy nie były one przez nich wypracowane, tylko zawłaszczane. Również po 1989 r. błyskawicznie rozdzielono te wielkie kwoty między swoje grupy nacisku. „My” nie mieliśmy wówczas szans na utworzenie własnych grup nacisku i wprowadzenie „osób wpływu” odpowiednio wysoko i utrzymanie ich tam potem. Mieliśmy ideały i złudzenia. Tak więc to, co obserwujemy dzisiaj w mediach w Polsce, jest jedynie kolejnym etapem przepoczwarzania się postkomunizmu. Owszem, korzystamy z pewnych swobód. Cudem wprost powstał koncern Radia Maryja, Telewizji Trwam i „Naszego Dziennika” i cudem istnieje to wolne, prawdziwie niezależne, społeczne medium ciągle kosztem walki i wyrzeczeń. A poza tym? W tych, którzy chcą żyć w prawdziwej wolności, w poszanowaniu Dekalogu, niezależni mocą swojej wiary, skierowane są kłamstwa i oszczerstwa. Ich bowiem trzeba niszczyć i wyszydzać, bo taka jest odgórna dyrektywa, bo marksizm, komunizm równa się ateizm. I tak też wygląda codzienność w mediach w naszym kraju.
W tej smutnej i wręcz przerażającej codzienności minionego roku, w sposób szczególnie zajadły, jak zwracają Państwo uwagę w wydanym oświadczeniu, atakowany był Kościół, duchowni, tradycyjna moralność i rodzina. Można się domyślać, że te cele nie są przypadkowe.
– Deprecjonowanie roli Kościoła jest ściśle związane z tym, o czym już wspomniałam: z przepoczwarzaniem się postkomunizmu, w jakiś dogodny dla postkomunistów twór. Stąd medialne ataki zwrócone były zwłaszcza przeciwko niezachwianym autorytetom, zarówno w Ojczyźnie, jak i w Kościele. Najmocniejsze, najboleśniejsze z nich zostały skierowane przeciwko wspaniałemu, wzorcowemu misjonarzowi abp. Henrykowi Hoserowi, którego spotkała medialna wendeta za mocny sprzeciw wobec in vitro. Atakowano także abp. Józefa Michalika z powodu jego jednej niezręcznej wypowiedzi. Zaraz też zajęli się nią skwapliwie dziennikarze wielonakładowych dzienników i ilustrowanych tygodników, wszystkie stacje komercyjne oraz (uwaga!) publiczne, czyli te, od których, jako płatnicy abonamentu i podatków, mamy prawo oczekiwać wyłącznie rzetelnej i prawdziwej informacji. Jest dziennik, który w każdym swoim wydaniu, jeśli nie oczernia jakiejś osoby duchownej, to tak wybiera wiadomości dotyczące Kościoła katolickiego, aby samą istotę wiary, albo chociaż wiernych, ośmieszać czy pomniejszać rolę katolików w społeczeństwie. Zarówno deprecjonowanie roli Kościoła, jak i dezintegracja Kościoła w Polsce były także, o czym trzeba nam dzisiaj pamiętać, stałym i najważniejszym celem propagandy bolszewickiej, zasadą zapisaną w instrukcjach partii komunistycznych. Natomiast manipulacja Imieniem Boga to domena ideologii nazistowskiej.
Czy to znaczy, że wciąż towarzyszy nam cień tajnych służb minionego – niezupełnie jeszcze, jak się okazuje – systemu?
– Mówiąc o przepoczwarzaniu się postkomunizmu, nie żywię wielkich nadziei, że z tej larwy wyrośnie piękny motyl. Usiłuje się ona przemienić raczej w „coś”, co naukowo zostało nazwane neokomunizmem. A choć ma on inne formy niż komunizm, cele pozostały niezmienione. Dzisiaj bowiem, przy tak rozwiniętych technologiach, ogarniających wszelkie sfery ludzkiej egzystencji, nikt nie ma interesu w organizowaniu na przykład zsyłki milionów osób na Wschód. W prowadzonej obecnie walce idzie o dostęp do źródeł energii oraz o mentalność i podporządkowanie sobie wielkich mas ludzkich, o stworzenie wielomilionowych warstw zniewolonych pracowników, którzy myślą, że są wolni. Nie tyle może poddanych czy niewolników, ile ludzi pozbawionych świadomości dobra i zła, wychowanych do niepohamowanej konsumpcji, a mamoną zastępujących Pana Boga.
W fachowych instrukcjach dezintegracji Kościoła opracowywanych przez tajne służby PRL znajdziemy „przepisy strategii i taktyki”, jakie mają służby te stosować wobec poszczególnych, wiodących duchownych, wobec organizacji katolickich, środowisk katolickich, również w grupach parafialnych. Jednym z takich sposobów było skłócanie konkretnych grup przez wprowadzanie do nich „osób wpływu”. Kiedyś byli nimi „TW” – tajni współpracownicy, których zmuszano do podpisywania aktów współpracy ze służbami, wystawiania pokwitowań na wręczane im wynagrodzenia itp. Teraz natomiast ułatwia się awans czy znalezienie dobrze płatnej pracy, ulgowy kredyt, oferuje się astronomiczne łapówki. Taka „osoba wpływu” zwykle bez trudu awansuje, zostaje członkiem rady, zarządu, prezesem... i wykonuje to, co jej mocodawcy wskażą. Także w organizacjach kościelnych znam takie osoby: usłużne, dyspozycyjne, chętnie wspierające sponsoringiem tych duchownych, którzy „zapominają” sprawdzać źródło pochodzenia ofiarowywanych im znacznych kwot. Wiem, że abp Hoser też był poddany takim próbom: składano mu poważne oferty finansowe, za cenę milczenia w sprawie in vitro. A on te osoby po prostu wyprosił z kurii.
Czy działając w Obywatelskiej Komisji Etyki Mediów, nie ma Pani poczucia osamotnienia i bezsilności?
– Nasza komisja jest rzeczywiście gremium nielicznym. Można by rzec, garstką dziennikarzy społeczników, zdeterminowanych katolików patriotów. Często też trudno nam przebić się do opinii publicznej z naszym głosem, zwłaszcza w sytuacji, gdy kłamstwa, krzykliwe z natury, są codziennością. Ale mamy silne przekonanie, że trzeba robić to, co jest w naszej mocy. Dlatego staramy się reagować na najważniejsze zjawiska manipulacji medialnej, aby bronić praw odbiorców: czytelników czy widzów. Nasze oświadczenia i apele rozsyłamy do mediów i do agencji informacyjnych, które albo je publikują, albo ukrywają. Mimo to staramy się przywracać prawdę wobec masowych nagonek i wskazywać ich sprawców. Osobiście wierzę też w to, że my wszyscy, katolicy, mamy przeciw złu panoszącemu się na tym świecie najsilniejszą broń: modlitwę i naszą wewnętrzną, wieczną wolność w Jezusie – z Nim przezwyciężymy wszystko. Komuniści, neokomuniści, neomarksiści nie mają przed sobą nic, tylko materię tu, za życia, a dla katolika „nic co TU nie jest tak ważne, jak to co TAM”, nasza wiara jest wolnością.
Anna Teresa Pietraszek jest dziennikarką, reżyserką i dokumentalistką, absolwentką Instytutu Dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim i Podyplomowego Studium Operacyjno-Strategicznego na Akademii Obrony Narodowej. Zrealizowała ponad 190 filmów dokumentalnych i reportaży filmowych, za które otrzymała liczne nagrody. Została także odznaczona przez prymasa Polski kard. Józefa Glempa Złotym Krzyżem Zasługi dla Kościoła i Narodu Polskiego. Obywatelska Komisja Etyki Mediów, której jest wiceprzewodniczącą, powstała w 2012 r. z inicjatywy Federacji Mediów Niezależnych. Ma ona na celu m.in. przeciwdziałanie łamaniu zasad zawodu dziennikarskiego, demaskowanie manipulacji medialnych i monitorowanie przestrzegania wolności słowa w Polsce.