Aktualności
WOLNOŚĆ TO NIEUSTANNA WALKA
ANNA T. PIETRASZEK, autorka filmów dokumentalnych,
szkoleniowiec reżyserii m.in. TV Trwam, himalaistka,
w rozmowie z MARKIEM GIZMAJEREM
Na II Festiwalu Polskich Filmów Dokumentalnych Warszawa – Nowy Jork w Centrum Polsko-Słowiańskim 25-27 października zobaczyliśmy Pani „Niepotrzebnego świadka” i „Polskie Orlęta na pakistańskim niebie”. Nakręciła Pani 191 filmów. Jak zaczęła się ta przygoda z kamerą?
Od agencji Interpress, która w latach 70-tych udostępniała kamery podróżnikom i alpinistom. Tak zaczynała Elżbieta Dzikowska, Stanisław Szwarc-Bronikowski, Szymon Wdowiak. Należałam do Polskiego Klubu Górskiego, dzięki czemu mogłam wyjeżdżać w najwyższe góry Azji. W tym celu trzeba też było mieć wyniki sportowe i samemu zarabiać na wyjazdy. Pracowaliśmy na wysokościach w brudzie, smogu, odorze farb. Myślałam o Łódzkiej Szkole Filmowej, ale na 200 chętnych czekały dwa miejsca, w tym jedno zarezerwowane dla dziecka „z układu”. Zrezygnowałam. Marzyłam o filmach o Polsce, ale Interpress nie był nimi zainteresowany, więc pierwszych 50 reportaży powstało w Azji. Trafiały do TVP i „demoludów”, gdzie zarabiali na nich wszyscy oprócz autorki. Dopiero w czasach „Solidarności” skończyłam dziennikarstwo na UW.
Nastąpił przełom zawodowy?
W połowie lat 80-tych zaczęłam pracę w redakcji podróżniczej w TVP, która funkcjonowała na zasadzie „wyzysku wariatów”. Reporterzy jeździli z kamerą na koniec świata i robili wszystko sami, a premie zgarniał kto inny. Tatuś szefa redakcji w stanie wojennym spacyfikował fabrykę i w nagrodę dostał posadkę dla syna. Niemniej, TVP dawała już na bilety lotnicze, a przede wszystkim miałam cudownych kolegów. Z Szymkiem Wdowiakiem dzieliliśmy biurko na pół, bo mieliśmy po pół etatu. W Izraelu nakręciłam film o kibucu marksistowsko-leninowskim i Drodze Krzyżowej w Jerozolimie. W końcu pozwolono mi zrobić film w Polsce, o więźniarkach z dziećmi do 3 roku życia w Krzywańcu. Gdy zbliżał się rok 1989 telewizyjni komuniści przechodzili do firm zostawiając w TVP swoich ludzi, z którymi podpisywali sute kontrakty na wiele lat z góry.
Co się zmieniło po tzw. transformacji ustrojowej 89?
Zachłystywałam się tym, że mogę dotrzeć z kamerą w Polsce do miejsc, o których nikomu się nie śniło. Nakręciłam dużo filmów, ale nie tylko. W 1994 r. wymyśliłam i zorganizowałam pierwszy transport z pomocą dla Polaków w Kazachstanie (wynajętym bombowcem), a w 1995 r. pierwszą w historii transmisję satelitarną z uroczystości w Katyniu. Śp. Prezydent R. Kaczorowski wręczył mi za to Złoty Krzyż Zasługi Światowej Federacji Kombatantów Polskich. Największe przygody miałam w Akademii Obrony Narodowej, wcześniej Akademii Sztabu Generalnego. W 1992 r. pojechaliśmy tam z ekipą zrobić wywiad z komendantem. Odkryliśmy nieznany świat, przez pół wieku odgrodzony od ludzi, w którym wierchuszka Ludowego Wojska liczyła, że zostanie Układ Warszawski.
Została Pani słuchaczką?
Przez przypadek. Komendant po koniaczku rozmarzył się, że taki cywil jak ja powinien tam studiować, bo cywilni decydenci nie mieli pojęcia o wojsku. Od niechcenia spytałam, jak to zrobić. Generał wyliczył, jakie papierki trzeba złożyć i kto ma je podpisać. Tak się złożyło, że to byli moi koledzy z gór i do tego znani działacze „Solidarności”! Zgody i rozkaz ministra obrony miałam tego samego dnia. Na rozpoczęciu roku byłam ja i 380 mężczyzn w mundurach. Wcześniej nie studiował tam żaden cywil. Nie było łatwo. Niektórych wykładów zupełnie nie rozumiałam. Gdy padałam ze zmęczenia pewien pilot Su-27 nauczył mnie spania z otwartymi oczami. Byłam świadkiem epokowych przemian polskiej obronności. Poznałam istotę bezpieczeństwa narodowego. Co więcej, w 1993 roku byłam pierwszym cywilem dopuszczonym do sztabowych ćwiczeń prognozowania zagrożeń dla bezpieczeństwa Polski na następne 25 lat. Ćwiczenia były zamknięte, podpisałam klauzulę zachowania tajemnicy.
Zdobyła Pani strategiczną wiedzę?
Już jakiś czas kręciłam filmy o bezpieczeństwie, zbierałam materiały, trafiłam nawet do tajnego archiwum Komitetu Obrony Kraju z czasów gen. Jaruzelskiego. Było szokujące. Nie mogłam uwierzyć, że po 1989 roku żyliśmy w kompletnym kłamstwie, w matriksie. Komuniści dalej rządzili Polską przez swoich ludzi w Sejmie, Senacie, rządzie, otoczeniu prezydenta, mediach, zarządach spółek, firmach. Nasze podatki nie finansowały bezpieczeństwa państwa, tylko interesy mundurowych darmozjadów, uwłaszczonej nomenklatury, grup mafijnych. Przed ćwiczeniami prognozowania pisaliśmy referaty o tym, co uważamy za największe zagrożenia dla Polski. Mój referat oceniono wysoko. Wykazałam w nim, że przez następne 25 lat największym zagrożeniem będzie cała ta postkomunistyczna mafia, która zdemoluje gospodarkę. Ostrzegałam, że konieczna jest reforma policji i sądów. Wszystkie późniejsze afery, np. kradzieże OFE i VAT, pokazały, że moje prognozy były trafne.
Z taką wiedzą chyba stała się Pani niewygodna?
Wierchuszka próbowała mnie usunąć z Akademii, ale koledzy ze szkolnej ławy pomogli przetrwać i zdobyć dyplom uprawniający do pracy w wojsku na stanowisku równym randze generała. Koledzy ostrzegali także, że czekają mnie kłopoty. Mieli rację. Gdy później jako dziennikarz próbowałam pokazywać Polakom te zagrożenia, uruchomiono przeciwko mnie machinę pomówień i kłamstw. Rozpowiadano, że absolwentka takiej uczelni musi być agentem służb wojskowych, tzw. wojskówki, a nawet... CIA! W pracy wiele drzwi zamknęło się przede mną, a przyjaciele odwrócili się, choć nie wszyscy. Ci prawdziwi stali za mną murem i dlatego zdołałam to wszystko przetrwać. Po katastrofie w Smoleńsku dotknęły mnie szykany w TVP. Odeszłam. Nawet do Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, w którym działałam od lat, dostały się osoby niszczące mnie w sposób tak profesjonalny i metodyczny, że przypłaciłam to zdrowiem. Dziś sporo o nich wiem, ale na szczęście już ich nie ma.
Mimo wszystko wciąż kręciła Pani filmy?
Najważniejsze były te o Polsce. Na przykład o pierwszych kobietach w wojsku i zetknięciu tych niesamowitych pięknych dziewczyn z 60-letnim generałem pod sowieckim dowództwem. Inne wielkie tematy to ks. Popiełuszko, abp Majdański czy ks. Peszkowski, których samo poznanie było fascynujące. Dzięki wyprawom miałam szerokie i przyjacielskie kontakty w Azji, kręciłam filmy o sikhach i buddystach, ale nie po to, żeby Polaków konwertować, tylko żeby pokazać moc religii, która jest wielką wartością dla narodów. Odwrotnie niż postkomuna, z zasady ateistyczna, w której nie ma wartości, a jedynie prymitywne towarzystwo. W filmach starałam się pokazać Boga, ale i człowieka. Może to być np. misjonarz o. Marian Żelazek, który pół wieku opatrywał trędowatych w Indiach i mówił: „misjonarz jest najlepszym ambasadorem, bo tutaj, wszyscy wiedzą, gdzie jest Polska i jaka ona jest”.
Nakręciła też Pani głośne filmy o pieniądzach ze sprzedaży świec Caritasu.
W Afganistanie sfilmowałam uratowaną przez te pieniądze wioskę, w której część mieszkańców została wymordowana, a reszcie groziła śmierć głodowa. W Indiach byłam w rejonie suszy, gdzie uratowano ujęcie wody dla 100-tysięcznego miasta. W Mongolii zbudowano 70 studni. W Kongu i Rwandzie odwiedziłam szpital misyjny, w którym cztery polskie siostry codziennie ratowały 200 dzieci od śmierci głodowej. Byłam w Iranie po trzęsieniu ziemi, gdzie 100-tysięczne miasto Bam w sekundę legło w gruzach, rzeka wyschła, a datki z polskich świec zapewniły tam cysterny z wodą. Te filmy miały w Polsce dużą oglądalność, bo pokazywały wartość świec Caritasu.
Nad czym teraz Pani pracuje jako dokumentalista?
W 2014 r. wyszedł mój ostatni film „Orłem być” o polskiej wyprawie na Nanda Devi w Himalajach, zorganizowanej w 70-lecie identycznej ekspedycji z 1939 roku uważanej za początek polskiego himalaizmu. Moje filmy są wciąż pokazywane, spotykam się z widzami, publikuję artykuły, działam w Katolickim Stowarzyszeniu Dziennikarzy. W grudniu 2018 r. Fundacja Kultury „Wspólna Sprawa” przy wielkim wsparciu Ambasady Pakistanu w Warszawie wydała moją książkę “Freedom Under the Pakistani Sky” o wyprawach w Himalaje i losach polskich pilotów RAF, którzy po wojnie nie mogli wrócić do PRL. Pod dowództwem kpt Władysława Turowicza wyjechali do Pakistanu, gdzie od podstaw stworzyli siły powietrzne tego państwa, dziś jednego z militarnych supermocarstw. Jego dowódcy wciąż wspominają Polaków z ogromną czcią. Nasze kraje łączą dwie cechy: ten sam wróg i walka o własną tożsamość i bezpieczeństwo.
Prognozy z Akademii Obrony Narodowej są aktualne?
Musimy dalej walczyć z komuną. Moi koledzy z Akademii już w 1993 r. przewidywali, że czekają nas dwie wojny: energetyczna i informacyjna. Wybuchły na dobre w 2005, gdy prezydentem został Lech Kaczyński, i trwają do dziś. Polska jest słaba ekonomicznie, wielu ludzi można przekupić, co widać np. we władzach Warszawy, Gdańska, Krakowa, Łodzi. Z mojego podwórka wiem, że w mediach może jedna trzecia ludzi jest etycznie uczciwa. Pierwsza liga dziennikarstwa jest uwikłana finansowo. Na szczęście, te scenariusze sprzed 25 lat stopniowo się kończą. Kontrakt gazowy z Rosją wkrótce wygaśnie, polscy internauci nieźle sobie radzą z dezinformacją. Prawica zdobyła przewagę i ma ogromne osiągnięcia. Jesteśmy w NATO, budujemy armię, miliardy złotych odzyskanych z VAT trafia do Polaków i ich rodzin. Jakoś przetrwaliśmy ćwierć wieku mafii, ale walka trwa. Teraz my musimy nauczyć się prognozować na następne 25 lat, bo wolność to nieustanna walka, a nasza polska wolność wymaga pokonania mafijnych układów i odbudowy narodowej mentalności.
Dziękuję za rozmowę, a czytelników zapraszam do Centrum Polsko-Słowiańskiego m.in. na filmy o ks. Peszkowskim i polskich pilotach w Pakistanie.