Strona główna
TAJEMNICZA ŚMIERĆ WIENIAWY
1 lipca 1942 r. o godz. 9 rano gen. Wieniawa-Długoszowski miał popełnić samobójstwo w Nowym Jorku wyskakując z 3 piętra rezydencji przy Riverside Drive 3 na Manhattanie. Taki komunikat podała polska ambasada. Pojawiły się stwierdzenia, że był nerwowo wyczerpany klęską Polski, bezsilnością i emigracyjnymi kłótniami. Trochę wcześniej gen. Sikorski mianował go ambasadorem RP w Hawanie, co rzekomo Wieniawa uznał za odstawienie na boczny tor. Historycy cytowali jego korespondencję pełną rozczarowań i dramatycznych stwierdzeń, a zwłaszcza dwa listy, w których zwierzał się ze swoich problemów emocjonalnych ze znaczącym stwierdzeniem „muszę umrzeć”. Niemniej, listy te napisał 10 miesięcy przed śmiercią, a poza tym cała jego spuścizna literacka pełna jest egzaltowanych figur, które nie są jeszcze dowodami w sprawie. Wielu Polaków na uchodźctwie miało takie same rozpaczliwe przeżycia i pisało podobne listy.
Istnieją świadectwa znajomych Wieniawy, według których bardzo optymistycznie przyjął funkcję ambasadora. Kierownik placówki Jan Drohojowski wspominał: „Zapatrywał się różowo na swoje urzędowanie w Hawanie. Byłby dobrze przyjęty. Minister spraw zagranicznych powiedział, że poczytuje sobie za honor wyznaczenie byłego ambasadora, generała i tak legendarnie przystojnego kawalerzysty.” Zdaniem żony Wieniawy, „przyjął Kubę myśląc, że to go uzdrowi, bo będzie zajęty i zdobędzie nowych przyjaciół”.
61-letni Wieniawa, powiernik Piłsudskiego, generał i dyplomata, był jedną z najważniejszych postaci amerykańskiej emigracji. Przyjaźnił się z gen. Douglasem MacArthurem. W grudniu 1941 Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny, a w marcu 1942 gen. Sikorski w polskiej ambasadzie w Waszyngtonie podczas godzinnej rozmowy w cztery oczy powierzył Wieniawie ambasadę na Kubie. Co więcej, była to misja tymczasowa, później Wieniawa miał zostać ambasadorem w Madrycie. Obaj panowie byli zadowoleni z porozumienia po latach waśni.
Już następnego dnia po śmierci zaczęto zatem zadawać pytania o prawdziwy przebieg wydarzeń. W 2004 roku historyk Dariusz Baliszewski napisał w artykule podsumowującym: „Nie rozumiano, jak to możliwe, by człowiek, u którego nie można było zaobserwować żadnych symptomów depresji czy zdenerwowania, a według świadectwa żony i córki witający je rano w znakomitym nastroju, prowadzący rozmowy telefoniczne o nowej pracy w służbie dla ukochanego państwa, wyszedł na taras i rzucił się na bruk. […]
Placówka w Hawanie była dla Ameryki tym, czym dla Europy placówki w Ankarze czy Lizbonie. Tu krzyżowały się najtajniejsze nici wywiadów państw biorących udział w wojnie. Wieniawa ze swym doświadczeniem w tajnej dyplomacji i perfekcyjną znajomością sześciu języków obcych wydawał się człowiekiem wymarzonym do objęcia tego stanowiska. Kupował zresztą letnie garnitury i przygotowywał się do nowej misji. Bilety lotnicze do Hawany zostały kupione na 2 lipca.”
Samobójstwo budzi wątpliwości z wielu względów. Miało miejsce na dzień przed wyjazdem, w wirze przygotowań. Wieczorem 30 czerwca Wieniawę odwiedzili znani politycy II RP, Henryk Floyar-Rajchman, Ignacy Matuszewski i Wacław Jędrzejewicz. Rozmowy trwały do godziny 5 rano 1 lipca. Kilka godzin później Konsul Generalny w Nowym Jorku Sylwin Strakacz rozmawiał z Wieniawą telefonicznie. Zawiadomił go o telegramie z MSZ o przydziale samochodu w Hawanie oraz o tym, że pieniądze na wyjazd są w drodze. Rozmowa ucieszyła Wieniawę. Powiedział żonie, że idzie się wykąpać, bo o godz. 11.30 miał następne spotkanie. Zaczął nalewać wodę do wanny. Przywitał się jeszcze z właścicielką domu, która później relacjonowała amerykańskiemu reporterowi, że „był w doskonałym humorze”.
Świadkiem tego, co stało się kwadrans potem, był taksówkarz czekający na ulicy, ale jego zeznania przeczą wersji samobójczej. Przede wszystkim twierdził, że widział Wieniawę w piżamie zbliżającego się do barierki na tarasie, choć tarasu nie otacza barierka, tylko solidny murek zasłaniający widok z dołu. Potem Wieniawa miał uklęknąć na murku i wykonywać jakieś ruchy rękami, jakby się żegnał. W końcu zastygł patrząc w niebo, „pochylił się i całą skuloną sylwetką nagle spadł”. Pytany o samobójstwo, taksówkarz jednoznacznie zaprzeczył: „Nie, on nie skoczył. On po prostu spadł. Tak jakby nie żył już tam, na górze.” Tę relację cytuje tylko wspomniany Baliszewski.
Wydane dotychczas książki z opisem śmierci Wieniawy zawierają same sprzeczności. Według jednych zmarł z chwilą upadku, według innych w drodze do szpitala. Budynek ma parter i cztery piętra, czyli w nomenklaturze amerykańskiej pięć pięter. Niektórzy autorzy piszą, że Wieniawa spadł z trzeciego, inni że z piątego. Polonijny „Dziennik Polski” z 3 lipca 1942 podał, że w ogóle nie spadł tarasu, tylko z okna. „New York Herald Tribune” dzień wcześniej donosił, że spadł z dachu na szóstym piętrze, gdzie nie ma ani tarasu, ani barierki. Donosił też, że zdarzenie miało miejsce o godz. 10.15, choć polskie źródła podają godz. 9.00. Co więcej, gazeta ta powołuje się na anonimowego chłopca, według którego Wieniawa spadł plecami na sąsiednią posesję, choć polscy autorzy podają, że spadł na ulicę. W polskich relacjach w ogóle brak tego świadka, jest tylko taksówkarz.
Nie wiadomo zatem, skąd Wieniawa wypadł, gdzie upadł, gdzie zmarł, z jakiego powodu i o której godzinie. Wiadomo tylko, że zginął. Dowodzi to jednego: policja nie ustaliła okoliczności zgonu. Brak jest relacji o jakimkolwiek śledztwie.
Wersja o samobójstwie wzięła się stąd, że w kieszeni Wieniawy rzekomo znaleziono karteczkę z kilkoma zdaniami, jakby list pożegnalny, który też budzi wątpliwości. Autor, który skończył ważne rozmowy, szykuje się do kolejnej, jest „w doskonałym humorze” i idzie się kąpać, nagle pisze, że plączą mu się myśli, nie pamięta nazw miejscowości, nazwisk i faktów z własnego życia, nie może reprezentować rządu i popełnia zbrodnię wobec rodziny. Zastanawiające, że znajdują się tu emocjonalne frazy łudząco podobne do użytych we wspomnianych listach sprzed dziesięciu miesięcy. Tekst miał być napisany częściowo piórem, częściowo ołówkiem. Pod spodem widniała litera „B”, choć nigdy tak się nie podpisywał. Ten jedyny dowód samobójstwa został dołączony do protokołu policyjnego, ale nie był zbadany przez grafologa i wkrótce… zaginął.
Posesję przy Riverside Drive 3 można obejrzeć w Internecie. 18 pokoi, 8 łazienek, 9 kominków, 4 tarasy. Mały pałacyk z przepastnymi wnętrzami, w których łatwo się zgubić albo schować. Wieniawa z żoną i córką zajmowali tylko część. Nie wiadomo, kto jeszcze tam mieszkał. Doprawdy trudno sobie wyobrazić lokatora tak prestiżowej rezydencji, który od kilku miesięcy przygotowuje się do ważnego wyjazdu, ale dzień wcześniej nie może pozbierać myśli, więc pisze o tym na raty na kartce i wyskakuje na bruk. I ta wysokość… Czy samobójcy wyskakują z trzeciego piętra, nawet jeśli jest dość wysokie?
W całej tej historii jedno jest pewne - zginął jeden z polskich przywódców tuż przed rozpoczęciem misji, tak jakby miał jej nie rozpocząć. W świat poszła wersja o samobójstwie, choć śledztwa nie było, a jedyny „dowód” zaginął. Przypomina to katastrofę smoleńską, w której w świat poszła wersja o samobójczych zachowaniach pilotów, choć śledztwa nie było, a dowody zaginęły. Później zresztą miały miejsce dziwne samobójstwa świadków katastrofy, dla których ukuto nawet termin „seryjnego samobójcy”.
Specjaliści od psychomanipulacji wiedzą, że informacja o silnym zabarwieniu emocjonalnym podana natychmiast po katastrofie utrwala się w umysłach bardzo mocno. Ludziom można łatwo wmówić, że ktoś zginął, bo np. za dużo wypił, chciał lądować na siłę albo popełnił samobójstwo. Z tego punktu widzenia Wienawia, autor rozpaczliwych listów, był wręcz wymarzonym kandydatem na samobójcę.
Zastanawiające jest też to, że zginął wkrótce po przełomowym porozumieniu z gen. Sikorskim, który rok później sam stracił życie w niewyjaśnionej katastrofie zaraz po udanym spotkaniu z gen. Andersem. Czyżby nad Polakami umiejącymi się dogadać wisiało fatum? A może stają się dla kogoś seryjnie niewygodni? Marszałek Piłsudski przestrzegał: w czasach przełomu strzeżcie się agentów.
Marek Gizmajer