Publikacje
Świadek w procesie beatyfikacyjnym bł.ks.Jerzego pisze "list otwarty"
Warszawa, styczeń 2016 roku.
List otwarty do…
Tych wszystkich, którzy mieli sposobność zapoznania się z moimi tekstami poświęconymi sprawie prześladowania, porwania i zamęczenia błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki.
Adresuję ten list również do tych wszystkich, którzy, czy to z niezrozumienia, zaniedbania, czy też świadomie, tolerują marginalizowanie i wręcz zamilczanie Jego kultu. Adresatami są również ci, którzy nie reagując na sygnały o manipulowaniu biografią, dziełem i przesłaniem płynącym z tego męczeństwa, przyczyniają się do utrwalenia licznych zafałszowań.
Na początek, niejako dla umocowania swojego uprawnienia, przywołam cytowaną w wielu innych moich tekstach definicję świadka, jaką ojciec święty Franciszek upublicznił w jednym ze swoich oficjalnych wystąpień:
„Świadek - to ten, który widział,który pamięta i opowiada. Zobaczyć, pamiętać i opowiadać, to trzy czasowniki opisujące tożsamość i misję. Świadek to ten, który widział, ale nie obojętnym okiem; on zobaczył i zaangażował się w to wydarzenie. Dlatego pamięta, nie tylko dlatego, że potrafi dokładnie zrekonstruować wydarzenia, ale dlatego, że te fakty przemówiły do niego, a on zrozumiał ich głęboki sens”. (O.św. Franciszek (Regina Coeli) Watykan, 19 kwiecień 2015 rok.)
Tak się składa, że miałem łaskę być, widzieć i zapamiętać to wszystko, co związane z księdzem Jerzym Popiełuszką działo się w okresie od kwietnia 1982 roku, aż do października 1984 r. i później. Byłem na tyle chyba wiarygodnym świadkiem, że Postulacja Procesu Beatyfikacyjnego powołała mnie bym złożył przed nią swoje zeznania. Nadmienię tylko, że takich świadków było tylko około 40 osób. Jest jeszcze inna definicja świadka, ta teologiczna, odnosząca się do znaczenia świadectwa, jakie wierzący w Boga są zobowiązani składać wobec ludzi i historii. Ta niestety związana jest często z cierpieniem i prześladowaniem każdego, kto wbrew oczekiwaniom świata, z dobrze pojętego obowiązku zaświadcza o prawdzie oraz tego świadectwa broni. Takim świadkiem, nagrodzonym koroną męczeństwa, był bez wątpienia błogosławiony Jerzy Popiełuszko - prezbiter. Takimi świadkami w zależności od stopnia łaski, mogą być też ci wszyscy, którzy odważyli się niegdyś stanąć przy księdzu Jerzym, a i dziś nie obawiają się zaświadczać o związanej z Nim historii. To dlatego w poczuciu obowiązku, przełamując niedostatki sprawności i zwykłą niechęć do mozolnego odtwarzania biegu zdarzeń, podejmuję dziś trud zaświadczenia oraz polemiki w obronie tego świadectwa.
Nawiązując jeszcze do definicji papieża Franciszka dodam, że fakty z którymi się zetknąłem, przemówiły do mnie i po upływie stosownego czasu zrozumiałem ich głęboki sens. To właśnie dlatego staję teraz w szranki z tymi wszystkimi „śledczymi” pisarzami oraz ich apologetami, którzy opierając się na mniej, lub bardziej sfałszowanych papierach, usiłują tworzyć dziś na nowo historię, która jak im się wydaje jest prawdziwa. Znam opinię takich, pożal się Boże wybitnych pisarzy i historyków, którzy wyznają tezę, że tylko zapiski z raportów ubeckich donosicieli mają wartość dowodową. Zawsze przy takiej okazji wytykam im, że gdyby Kościół opierał się na zapisanych w synagogalnych archiwach doniesieniach na temat Jezusa Chrystusa, to Ewangelia albo by nie istniała, albo była by niezrozumiała dla Jego wyznawców. Można oczywiście korzystać ze zbiorów bezpieki, choćby ze względu na dość precyzyjną chronologię wydarzeń, ale wartością podstawową do ich rekonstrukcji powinny być przede wszystkim świadectwa ich bezpośrednich uczestników. Ryzyko, że mogą one z powodu upływu czasu być nieprecyzyjne, można przecież zminimalizować konfrontując je ze sobą. To właśnie dlatego mamy dziś cztery Ewangelie. Uczcie się czegoś drodzy filozofowie, historycy i wszelkiej maści śledczy dziennikarze, uczcie się od Kościoła i słuchajcie też czasem tych, którzy byli, widzieli i zrozumieli…
Do napisania tego tekstu sprowokowało mnie jeszcze retransmitowane przez telewizję Trwam wystąpienie redaktora Wojciecha Sumlińskiego, w którym po raz kolejny pozwolił on sobie na publiczne oskarżenia rzucane pod adresem jednego ze świadków księdza Jerzego. Nie chodzi nawet o to tylko, że oskarża bez Sądu człowieka, ale i o to, że usiłuje do tego procederu włączyć nawet Pana Boga. Występując z „wykładem” na jasnej Górze oświadczył on, że wszystko co robi, czym się zajmuje zawierzył „Bogu i Maryi”. Wynika z tego, że mamy uwierzyć, iż Bóg wszystko to akceptuje. Wiem z całą pewnością, że dziennikarz ten nazywający się śledczym, zapoznał się z moim opracowaniem poświęconym sprawie porwania i zabójstwa księdza Jerzego. Pomimo przedstawionej tam argumentacji oraz pomimo przegranego procesu sądowego z pomówionym, w dalszym ciągu z uporem oskarża publicznie o ciężką zbrodnię człowieka, który z powodu niedyspozycji zdrowotnej nie będzie już w stanie sam się obronić. Chodzi o Waldemara Chrostowskiego, który wiernie trwał przy błogosławionym Jerzym, aż do Jego męczeńskiej śmierci. Który, dzięki desperackiej ucieczce z pędzącego samochodu, przyczynił się do takiego skomplikowania następujących po sobie wydarzeń, że dziś można wiele z nich podać w wątpliwość. To właśnie dzięki takiemu, bohaterskiemu zachowaniu, niweczącemu misterny plan spiskowców, można teraz otwierać pola do nowych ustaleń i śledztw. Niestety, pan Sumliński nadal głosi nieprawdziwe tezy. Twierdzi, że wcale nie doszło do tej spektakularnej ucieczki Chrostowskiego, pomimo, że są przecież naoczni świadkowie tego wyczynu. Koronnym dowodem ma być jego rozcięta, a nie rozerwana marynarka. Nadmieniam, że po dziś dzień, z niezrozumiałych powodów pozostaje ona w depozycie sądowym, gdzie przecież po wielokroć mogła być poddawana dowolnym zabiegom. Podobnie było z kajdankami założonymi Chrostowskiemu, które wedle śledczych, nie mogły się rozerwać w czasie skoku. W rzeczywistości, co skrupulatnie udowodniono w trakcie pamiętnego toruńskiego procesu, były one podpiłowane. Dodam jeszcze, bo i ta kwestia była podnoszona w wystąpieniu Sumlińskiego, że Chrostowski wyskakując ze zwalniającego przed przeszkodą samochodu, ocalił życie tylko dzięki sprawności i umiejętnościom wyniesionym z obowiązkowej służby w wojsku. Ocalił życie, ale został ciężko poturbowany. Względną sprawność odzyskał on tylko dzięki temu, że Polonia amerykańska zebrała wystarczające środki i wykonano w USA skomplikowaną operację kręgosłupa.
Jest jeszcze wiele zafałszowań związanych z porwaniem księdza Jerzego. Cel tych zabiegów, podobnie wiele innych szczegółów z tym związanych, opisałem w swoim głównym tekście dotyczącym tamtych wydarzeń z którym przywoływani przeze mnie adresaci mieli sposobność się zapoznać. Zadeklarowałem w nim, że jestem gotów wszystkim zainteresowanym podać racjonalne argumenty na obalenie każdej z tez wskazujących na współpracę Chrostowskiego ze służbami PRL. Nie robię tego publicznie, albowiem nie jestem do tego upoważniony. Jak wspomniałem, stan zdrowia Waldemara Chrostowskiego nie pozwala już na taką między nami komunikację.
W istocie nie jest też moim zamiarem, występowanie tu w roli jego obrońcy. Jestem pewny, że historia wyda sprawiedliwy osąd i wynagrodzi krzywdy jakich on teraz doznaje. Chcę jeszcze wierzyć, że skoro Sumliński zrozumiał, że za grzech popełniony publicznie, trzeba publicznie przeprosić, to podobnie jak to było w przypadku próby samobójczej i tym razem skoro zrozumie swój błąd, publicznie wyrazi skruchę. Trzeba też mieć nadzieję, że pojawią się jeszcze polityczne uwarunkowania, które umożliwią przeprowadzenie rzetelnego śledztwa zakończonego procesem sądowym. Chcę wierzyć, że ustalenia nowego zespołu śledczego, wolnego od uzależnień politycznych, obejmą znacznie większy obszar dociekań niż tylko przetrzebione już krajowe zasoby służb specjalnych. Skoro tak wielu ludzi, łącznie z piszącym te słowa, uważa, że zamordowanie księdza Jerzego było zbrodnią założycielską III RP, to chyba czas najwyższy by tym założycielom się przyjrzeć…
„Śledczemu” redaktorowi panu Sumlińskiemu, skoro jak widać, nie czytał ze zrozumieniem moich poprzednich tekstów, wyjaśniam, że nieprawdą jest jakoby Chrostowski w czasie stanu wojennego był uniewinniony za pobicie milicjanta. Takiego zdarzenia w ogóle nie było! W czasie kiedy pan redaktor z racji swojego wieku musiał pytać mamusię o pozwolenie by wyjść na podwórko, ja oraz Waldemar Chrostowski braliśmy czynny udział w każdej z ówczesnych ulicznych demonstracji przeciwko komunie. Nie układaliśmy się wtedy z milicją, ale ryzykując więzienie, rzucaliśmy kolce pod koła armatek wodnych i rozrzucaliśmy ulotki. W kościele św. Stanisława Kostki organizowaliśmy wraz z hutnikami służby pomagające w utrzymaniu porządku podczas Mszy św. za Ojczyznę. Ochranialiśmy księdza Jerzego i Jego gości w dziesiątkach sytuacji wymagających takiej ochrony. Uczestniczyliśmy w szeregu spektakularnych akcji, takich choćby, jak przejęcie świadka śmiertelnego pobicia Grzegorza Przemyka, kiedy ten został zwolniony z przesłuchania w prokuraturze na pl. Dąbrowskiego. Wiedzieliśmy, że miał on być po zwolnieniu porwany przez „nieznanych sprawców” i „zmiękczany” dla zmiany zeznań. Wspominam o tym, bo była to akcja jak z czasów okupacji niemieckiej, zorganizowana przy użyciu wielu osób i samochodów. Chrostowski był jej głównym koordynatorem. Dzięki dobrej organizacji przejęcia świadka, został on bezpiecznie ukryty i esbecja nie mogła „skręcić” procesu w kierunku jaki zamierzyła. Podobnych, równie ryzykownych dla ich uczestników wyczynów, mógłbym wymienić jeszcze wiele. Bez wątpienia należała do nich ochrona spotkań księdza z ówczesnymi opozycjonistami, w tym z najbardziej wtedy poszukiwanym prominentnym działaczem NSZZ Solidarność. Rozwoziliśmy też własnymi samochodami bibułę i tajną korespondencję, jaką ksiądz wysyłał do wszystkich najważniejszych wtedy osób walczących z systemem. Zaopatrywaliśmy polowe apteki i dostarczaliśmy prowiant dla rodzin więzionych robotników. Czy naprawdę można z czystym sumieniem nazwać takich ludzi kolaborantami współpracującymi z milicją?! Taki pomysł może się zrodzić tylko w głowie urodzonego w 1969 r. młokosa, karmionego historią tamtych czasów przez ludzi umoczonych w PRL np. pracą w prokuraturze...
Jeszcze słowo do tych wszystkich „którzy, czy to z niezrozumienia, zaniedbania, czy też świadomie, tolerują marginalizowanie i wręcz zamilczanie kultu bł. Jerzego”. Oraz tych „którzy nie reagując na sygnały o manipulowaniu biografią, dziełem i przesłaniem płynącym z tego męczeństwa, przyczyniają się do utrwalenia licznych zafałszowań”. Uważam, że ci którzy powinni zbierać świadectwa ludzi obdarzonych łaską osobistego kontaktu z błogosławionym Jerzym, a tego nie robią, zaciągają ciężki grzech zaniedbania! Wiele znanych mi osób, które służyły księdzu wsparciem w Jego posłudze i działalności społecznej, odeszło już do Pana nie pozostawiwszy świadectw. Będzie to obciążać sumienia tych wszystkich, którzy, czy to dla zysku, czy własnej sławy, pisząc opasłe tomy „dzieł” poświęconych temu świętemu, pozyskiwali wiedzę tylko z łatwo dostępnych i ocenzurowanych źródeł. Biada też wszystkim tym ludziom Kościoła, zwykłym księżom, ale i hierarchom, którzy nie potrafili wznieść się ponad fałszywie rozumianą potrzebę „upiększania” osoby tego świętego. Nie protestowali oni, kiedy choćby przy pomocy wysokobudżetowych filmów lansowano tezę jakoby ksiądz był zdeklarowanym i rozemocjonowanym przywódcą robotników. Z zażenowaniem muszę wspomnieć też o księżach, którym niegdyś zabrakło odwagi, żeby kroczyć u boku Męczennika. Do dziś nie potrafią oni publicznie stanąć w prawdzie, ale chętnie przydają sobie nie swojego blasku. Wspomnę jeszcze o księdzu, który sam mając zakorzenienie w politycznych organizacjach, takich jak np. lewicujący KOR, czynnie wspiera i legitymizuje dziś oszczerców rzucających publiczne oskarżenia na takich ludzi jak Waldemar Chrostowski. Nie wymienię jego nazwiska, nie chcę umniejszać aury autorytetu za jaki uchodzi on teraz w środowiskach politycznych. Myślę, że ten kapłan będzie pytany na Sądzie szczegółowym o przyczyny takiego postępowania - tu i teraz musi wystarczyć tylko taka wzmianka…
Nawiązując jeszcze do świadectw, zastanawia mnie, czy nie jest tak, że hierarchowie Kościoła świadomie prowadzą taką „politykę na wytracenie”. Może celowo nie gromadzą świadectw, żeby uzyskać naturalny efekt zamilczenia? Czyżby gdzieś w tych kręgach pokutowało przekonanie, że coś z tym świętym jest nie tak? A może jest odwrotnie? Może ktoś obawia się, że gdyby Jego postać ukazać w pełnym świetle, to wielu tych, którzy tak chętnie Go niegdyś krytykowało, dziś stając w blasku Jego sacrum nie mogłoby spojrzeć w lustro. Czasem wydaje mi się też, że obowiązuje w Polsce jakaś niczym nie usprawiedliwiona praktyka pozycjonowania świętych. Może komuś wydaje się, że ten skromny ksiądz z Okopów powinien kornie stać gdzieś na zapleczu panteonu innych wielkich… ?
Tych wszystkich zapewniam - święci chodzą Bożymi drogami i to Bóg wie najlepiej, kiedy i który z nich będzie bardziej przydatny by poprowadzić lud do Domu Pana. A jeśli jest tak, że to właśnie misja tego świętego, który złożył najwyższą ofiarę za nawoływanie do życia w prawdziwej wolności, jest obecnie najbardziej potrzebna? Czyż to nie z woli Bożej wyruszył On z położonych w centrum Europy Okopów, by wobec niej zaświadczyć o wartości Ewangelii. Przypomnieć o Dobrej Nowinie, która leczy rany zbolałych serc, by jeszcze tu na ziemi usposobić nas do wejścia na drogę prowadzącą do domu Ojca. Czy taka misja nie powinna być podniesiona przynajmniej do takiej rangi, jak bardzo teraz lansowana wizja miłosierdzia Bożego? Nie wiem - nie mogę odpowiedzieć na te wszystkie pytania. Stawiam je przed tymi, którzy (po raz kolejny o tym wspomnę) „ nie reagując na sygnały o manipulowaniu biografią, dziełem i przesłaniem płynącym z tego męczeństwa, przyczyniają się do utrwalenia licznych zafałszowań”.
Na koniec, zwracając się do prominentnych ludzi Kościoła apeluję za świętym już klasykiem „nie lękajcie się”… Ksiądz Jerzy, który sam był oddanym sługą Kościoła, uczył i nas, że trzeba kochać Kościół jak Matkę. Zapewniam, nic Kościołowi nie zagraża ze strony tych, którzy doświadczyli osobistego kontaktu z tym Świętym Bożym. Nie zamierzam nikogo imiennie osądzać, nie będę też powoływał się na zawierzenie swoich dociekań Panu Bogu. Nie będę jeszcze, jak redaktor Sumliński tłumaczył niektórych hierarchów, bo to też nie jest rola świadka. Rezerwuję sobie jedynie prawo do wzywania byśmy wszyscy chcieli stanąć w świetle prawdy - dopóki jest to możliwe, tu na ziemi. Nie blokujcie więc kultu tego świętego poprzez eliminację świadectw, których wymowy nie rozumiecie. Nie postępujcie tak, ponieważ nie jesteście w stanie sprzeciwić się woli tego, który posyła męczenników by przez nich do nas przemówić. Próżny wasz trud!
Poradził sobie święty Andrzej Bobola, kiedy nasza Ojczyzna stała w obliczu zagrożenia totalnym złem. Znalazł sposób na pomnożenie zastępów obrońców Bożych wartości i przyczynił się do umocnienia sił Narodu, który skazany był na zagładę. Poradzi sobie i ksiądz Jerzy dziś, kiedy nie tylko nasza Ojczyzna, ale cały nasz kontynent, ba cały świat stoi w obliczu jeszcze większego totalitaryzmu. Zło, które działa dziś innymi środkami, w nieporównywalnie większej skali niszczy całe populacje ludzi - zwłaszcza młodych ludzi.
Współczesny totalitaryzm, słusznie nazwany antykościołem, oddziałując na świadomość całych populacji, zniewala poprzez wychowywanie do hedonizmu, który niechybnie prowadzi do nihilizmu i w rezultacie do zguby. Pytam, czy w tej sytuacji wypada tamować kult świętego, który uczył, że można być wolnym człowiekiem nawet w warunkach totalitarnej opresji. Który uświadamiał nam, jaką wartość ma zachowanie w takich warunkach godności dziecka Bożego i jeszcze, że można kamienie zamieniać w modlitwę... Nie należy oczywiście umniejszać znaczenia kultu miłosierdzia Bożego, ale czyż nie jest tak, że gdyby ludzie byli wolni od zgubnych uzależnień, to miłosierdzie byłoby potrzebne znacznie mniejszej ilości dzieci Boga…
Uważam za konieczne skierowanie dziś wszystkich sił i środków Kościoła na promocję Kultu bł. Jerzego w Polsce, a po kanonizacji również na całym świecie.
Z Bogiem
Adam Nowosad - świadek
Piszcie proszę: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Czytajcie: www.misjonarzeksjerzego.pl