Publikacje
Naukowcy kontra biurokraci.
PROF. DR HAB. EDWARD DARŻYNKIEWICZ, biofizyk, biolog molekularny, biochemik. Profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie pracuje od ponad 40-tu lat, kierownik Laboratorium Ekspresji Genu w Zakładzie Biofizyki w Instytucie Fizyki Doświadczalnej Wydziału Fizyki. Kierowany przez niego zespół we współpracy z Uniwersytetem Stanowym Louisiana (USA) opatentował modyfikację kwasu mRNA, która może odegrać kluczową rolę w produkcji szczepionek przeciwnowotworowych. Licencję na ich produkcję zakupiła niemiecka firma BioNTech, która rozpoczęła badania kliniczne nad czerniakiem i rakiem prostaty. Państwo Darżynkiewiczowie mieszkają w Hornówku, a rozmawiał z nimi Marek Gizmajer.
Zespół Zakładu Biofizyki UW odniósł wielki międzynarodowy sukces. Czy to znaczy, że kondycja polskiej nauki jest dobra?
Nie do końca. Nasi naukowcy (mam na myśli nauki przyrodnicze) robią fantastyczne kariery, ale głównie na Zachodzie. U nas wybijają się przede wszystkim uczeni zajmujący się dziedzinami teoretycznymi w fizyce, chemii czy matematyce, chociażby odkrywca pierwszych planet poza układem słonecznym prof. Aleksander Wolszczan, czy wybitny chemik kwantowy prof. Lucjan Piela, mieszkaniec Izabelina. W miarę obiektywnym miernikiem stanu naszej nauki jest fakt, że od wielu lat żadnemu Polakowi pracującemu w Polsce w naukach przyrodniczych nie przyznano nagrody Nobla, których znakomita większość przypada Amerykanom, choć w ostatnich dziesięcioleciach kilku naukowców polskiego pochodzenia pracujących za granicą, głównie w Stanach, doczekało się tej nagrody. Jednym z ostatnich jest wybitny fizyk Frank Wilczek z USA. Nie chciałbym jednak całkiem deprecjonować osiągnięć uczonych w Polsce. Jest dość pokaźna liczba osób pracujących w znakomitych ośrodkach z dużymi osiągnięciami. Mam nadzieję, że Nobla też się doczekamy.
Skąd ta niemoc nauki w kraju?
Powszechnie mówi się, że przyczyną są niskie nakłady finansowe. Faktycznie, są kilka razy niższe w przeliczeniu na mieszkańca aniżeli w wysoko rozwiniętych krajach Unii Europejskiej. Uważam jednak, że nie mniej istotnym powodem jest nadmiernie rozbudowana biurokracja ogromnie utrudniająca funkcjonowanie naukowców. Przykładowo, w znakomitej większości krajów zachodnich, należących do czołówki pod względem osiągnięć, badacz swobodnie dysponuje finansami grantowymi, np. kupuje odczynniki chemiczne z firmy, która jest sprawdzona i gwarantuje odpowiednią jakość. W końcu nie kto inny tylko on sam wie najlepiej co mu jest potrzebne, do jakiej firmy ma największe zaufanie, etc. U nas obowiązują złożone procedury przetargowe, tak jakby decydenci nie mieli zaufania do naukowców i podejrzewali ich o nieuczciwość. Ostatecznie polski naukowiec musi mnóstwo czasu spędzać na różnego rodzaju procedurach administracyjnych i niczemu nie służącej drobiazgowej sprawozdawczości zamiast koncentrować się na badaniach. Musi niejednokrotnie stosować karkołomne wyczyny aby obejść procedury biurokratyczne. Ratuje nas to, że Polak potrafi.
Kolejny absurd to konieczność rygorystycznego przestrzegania dużo wcześniej zaplanowanego kosztorysu grantu. Na Zachodzie, przede wszystkim w Stanach, kwestia ta traktowana jest dużo bardziej elastycznie, co umożliwia dostosowane określonych wydatków do bieżących potrzeb, które przecież zmieniają się z czasem, ponieważ i same zadania badawcze mogą być modyfikowane w zależności od rozwoju nauki na świecie. Przykładowo, gdy chciałem przekwalifikować pewną pozycję w kosztorysie grantu z amerykańskiej fundacji Howarda Hughesa uzyskałem zgodę tego samego dnia drogą internetową, bez zbędnej wędrówki papierków. U nas tuż po roku ’89, gdy system grantowy dopiero startował, charakteryzował się podobną elastycznością. W miarę rozrostu biurokracji procedury uległy komplikacji a czas decyzji wydłużeniu. Aktualnie, jeśli chce się coś zmienić w kosztorysie bądź harmonogramie, należy sporządzać szczegółowe aneksy, które muszą odbyć długą drogę administracyjną, zwykle kilkumiesięczną. Ponownie tracimy czas na pracę papierkową.
Czy biurokracja to jedyny problem?
Są jeszcze inne. U nas większość grantów badawczych przyznawana jest na trzy lata, okres zdecydowanie za krótki na pełną realizację ambitnego projektu. W USA, gdzie efektywność uzyskanych wyników względem kosztów, mierzona chociażby ilością i jakością publikacji oraz patentów i wdrożeń, jest nieporównanie wyższa, mamy do czynienia z grantami 5-letnimi. W przypadku 3-letnich już w momencie rozpoczęcia realizacji trzeba projektować następny aby utrzymać ciągłość badań. Nie rozumiem dlaczego u nas obowiązują te sztywne ramy. Inny nonsens to specjalne programy grantowe dla osób w sztywnych przedziałach wiekowych. Przykładowo, w ostatnich latach stosunkowo duże środki przypadły badaczom w wieku do 35 lat. Jestem jak najbardziej za promowaniem młodych naukowców, ale co zrobić gdy ktoś nie mieści się w tym zakresie wiekowym i ma np. 36 lat? Na świecie decyzje o przyznawaniu grantów pozostawia się gremiom naukowym, które najbardziej kompetentnie potrafią ocenić dorobek naukowca biorąc pod uwagę zarówno jego wiek, jak też osiągnięcia.
Czy kształcenie akademickie boryka się z podobnymi problemami?
Rozrost biurokracji nastąpił praktycznie we wszystkich sferach funkcjonowania Państwa, także w nauczaniu akademickim. Jest coraz więcej wymogów odnośnie sporządzania szczegółowych programów wykładów czy ćwiczeń, wyszczególniania oczekiwanych efektów nauczania, osławione tzw. sylabusy, etc. Sprawdzona przez wieki formuła mistrz–uczeń coraz bardziej ustępuje zunifikowanemu systemowi polegającemu na wprowadzeniu odgórnych szczegółowych regulacji przypominających szkółkę. System ten ma swoje źródło w unijnej polityce kształcenia młodzieży, bezkrytycznie przyjmowanej przez nasz kraj.
Czyli winę za nieprawidłowości ponosi nie tylko strona polska?
Istotną rolę odgrywa polityka Unii, która nie tylko odgórnie narzuca regulacje, ale też ściśle kontroluje programy. Poza tym, Unia chce na siłę prześcignąć USA w nauce. Politycy unijni uważają, że najlepiej można to osiągnąć finansując przede wszystkim olbrzymie konsorcja naukowe, które powinny zapewnić spektakularne sukcesy. Jednak pomimo przeznaczania dużych środków Europa ma gorsze efekty niż Ameryka, która bardziej stawia na stary wypróbowany system oparty na indywidualizmie i pełnej samodzielności uczonych skupiających wokół siebie silne zespoły. Nauka w Unii nie obroniła się przed nadmiernie rozbudowaną biurokracją, chociażby przy przygotowywaniu i sprawozdawaniu projektów grantowych, szczególnie tych dużych, konsorcyjnych. Zdecydowanie korzystniej byłoby przeznaczyć większe środki na granty indywidualne.
Jak wygląda sprawa praktycznych zastosowań odkryć naukowych?
W wysoko rozwiniętych krajach gdy dochodzi do odkrycia naukowego o potencjalnym zastosowaniu praktycznym od razu interesują się nim firmy technologiczne, co w konsekwencji prowadzi do patentów, a następnie umów licencyjnych i ewentualnie produkcji. U nas realne wykorzystanie wynalazków jest marginalne, a uczelnie pomimo deklaracji nie są przygotowane do realnej pomocy odkrywcom przy uzyskiwaniu grantów ogólnoświatowych (PTC) i ich komercjalizacji. Również nasz przemysł nie stoi otworem dla rodzimych wynalazków. Byłoby nieprawdą stwierdzenie, że patentów i wdrożeń u nas całkiem nie ma, ale statystyka pokazuje, że jest ich ciągle zbyt mało, nawet w odniesieniu do nakładów poniesionych na badania. Powodem są nie tylko zbiurokratyzowane procedury, ale też wszechobecne poczucie niemocy i obawy przed „konsekwencjami”, innymi słowy unikanie ryzyka niepowodzenia, z którym zawsze należy się liczyć przy patentowaniu. Największym światowym potentatem zarówno w dziedzinie nauki jak też wdrożeń wciąż pozostają Stany Zjednoczone. Na kolejnych pozycjach znajdują się Niemcy, Japonia, Anglia, Francja, Izrael. W ciągu ostatnich kilkunastu lat wysoko przesunęły się Chiny, które przeznaczają na naukę ogromne środki finansowe.
Podsumujmy blaski i cienie polskiej nauki.
Oczywiście nie należy postrzegać stanu nauki w Polsce jedynie w ciemnych barwach. Nie ma żadnych porównań z poprzednim systemem. Przede wszystkim finansowanie badań w przeważającym stopniu oparte jest na systemie grantowym, w którym to naukowcy sami decydują o przyznaniu środków dla najlepszych projektów badawczych wyłonionych na drodze merytorycznej oceny krajowych i zagranicznych ekspertów. System grantowy oparty na rozdziale środków przez trzy podstawowe fundacje naukowe: Narodowe Centrum Nauki, Narodowe Centrum Badań i Rozwoju oraz Fundację Nauki Polskiej, działa stosunkowo sprawnie. Nastąpił również wyraźny zwrot w kierunku promocji i dowartościowania młodych naukowców zaczynających karierę, co kiedyś było nie do pomyślenia.
Niemniej, wciąż jest sporo mankamentów. O biurokracji i przeroście administracji, która stara się rządzić nauką zamiast pełnić rolę służebną, była już mowa. Do tego dochodzą zbyt niskie nakłady na naukę nie pozwalające na tworzenie nowych jednostek, co stanowi główną przyczynę niewielkiej migracji uczonych pomiędzy ośrodkami, skutkiem czego większość nie ma szans na utworzenie własnego zespołu. Kolejne mankamenty to niskie wynagrodzenia przy równoczesnym przeciążeniu dydaktyką bez względu na zaangażowanie w badaniach naukowych, duża niestabilność zatrudnienia (np. adiunktów na czas określony), niekorzystny status doktoranta (np. uniemożliwiający staranie się o kredyt na mieszkanie)... można jeszcze długo wymieniać. Ostatecznie pomimo dużego postępu w systemie finansowania badań spora liczba młodych badaczy wybiera drogę kariery naukowej na Zachodzie.
Jak można to wszystko zmienić?
W pierwszej kolejności trzeba zlikwidować nawarstwione przez lata bariery administracyjno-biurokratyczne i bardziej racjonalnie dysponować środkami finansowymi, m.in. nie ograniczać tylko dofinansować tzw. badania statutowe uczelni, co pozwoliłoby na sprawne utrzymywanie infrastruktury laboratoryjnej i zwiększenie obsługi technicznej. Konieczne jest znaczne podwyższenie wynagrodzeń, tak by pensja naukowca mogła być jedynym źródłem dochodu. Ale przede wszystkim potrzeba Polsce naprawdę światłych decydentów na najwyższych szczeblach władzy, którzy potrafiliby kompleksowo i mądrze zarządzać nauką. Kryterium oparte o klucz polityczny powinno ustąpić wysokiemu poziomowi merytorycznemu i moralnemu.
Będąc krytycznym warto jednak zachować optymizm i solidnie pracować nad poprawą rzeczywistości choćby w swoim otoczeniu. Nie jest to łatwe, ale w Polsce też można zrobić coś bardzo pożytecznego. Może nagrodą będzie właśnie satysfakcja dokonania czegoś doniosłego pomimo trudności. Przypomnijmy sobie słowa wypowiedziane do nas jeszcze nie tak dawno przez Największego z Polaków: „to, co kosztuje, stanowi wartość”.