Publikacje
Choroba to nie kara za grzechy - PORTAL WWW.JESTEMPRZYTOBIE.PL
Informacja prasowa Warszawa, 20.12.2013
Choroba to nie kara za grzechy – choć wielu po diagnozie tak uważa. Jak odzyskać sens życia i wewnętrzny spokój zapytaliśmy księdza Mariusza Bernysia, kapelana ze Szpitala przy ul. Banacha w Warszawie. „Jestem przy Tobie” to program, który pomaga chorym na nowotwory i ich bliskim edukując na temat tego, jak radzić sobie w obliczu choroby. Rozmowa z bliską osobą, z księdzem, z przyjacielem czy psychologiem przynosi spokój, ulgę, pomaga odnaleźć wartość w tym, co jest naszym doświadczeniem.
Jestem przy Tobie: Czy choroba jest karą za grzechy?
ks. Mariusz Bernyś: Każdego dnia spotykam bardzo ciężko chorych ludzi, którzy są zaskoczeni nagłym pojawieniem się choroby. O swojej chorobie mówią, że to wyrok. Po poznaniu diagnozy na początku jest szok, a później pojawiają się różne pytania. Człowiek zadaje sobie pytanie „dlaczego?” i zwraca się do Boga. Często pojawiają się myśli,
że choroba jest karą za grzechy. Każdy człowiek żyje w rzeczywistości, która jest grzechem naznaczona, a więc każdy człowiek nawet najszlachetniejszy mógłby znaleźć w swoim życiu taki moment, że może powiedzieć, że za to Pan Bóg mnie ukarał, bo się nieuczciwie zachowałem. Spotykam często takich pacjentów. Kobieta która załamała się swoją ciężką chorobą, uznała, że jest to kara za grzechy i to spowodowało potworny lęk i ogromne poczucie winy. Ona bała się przyjść do mnie, porozmawiać, choć miała ogromną potrzebę. Kiedyś sam ją zaprosiłem do kaplicy. Uważała, że jej choroba to kara za grzechy, choć
z rozmowy nie wynikało, żeby aż tak nagrzeszyła.
Tymczasem Pan Bóg nie karze za grzechy, bo jest miłosierny. Nie można tak patrzeć.
Bo wtedy w sercu wypacza się obraz Boga, który zawsze przychodzi człowiekowi z pomocą. Ta Pani przez godzinę słuchała, zadawała pytania i pod koniec naszej rozmowy, miałem wrażenie, że żaden z moich argumentów nie dotarł do niej. Bóg pomaga nieść krzyż, jest zawsze z osobą cierpiącą. Trudno ją było do tego przekonać. Na końcu przyszło mi do głowy bardzo proste zdanie. Powiedziałem jej: „Nie lękaj się niczego. Bóg Cię kocha” i wtedy jej twarz bardzo udręczona, z poczuciem winy, zaczęła się zmieniać, spojrzała na mnie, uśmiechnęła się i zapytała z niedowierzaniem: „Naprawdę? Nikt mi tego wcześniej nie powiedział bezpośrednio” i się uspokoiła. Widziałem ją później w kaplicy z uszczęśliwioną twarzą. To jedno zdanie ją przemieniło. Robiła wrażenie osoby szczęśliwej.
Zacząłem się zastanawiać, w jaki sposób to przesłanie o miłości Boga przemienia chorego. Osoba chora potrzebuje indywidualnego podejścia, przesłania miłości. Miłość jest odpowiedzią. Nie jest łatwo do każdej osoby trafić, ale jak się to udaje, to jest to bardzo piękne. Jak ktoś pyta o karę, gdzie trudno jest przekonać, że nie jest to kara, że on nie zawinił, że Bóg nie karze, bo jest miłosierny – zawsze staram się prowadzić do miłości, żeby w miłości szukali odpowiedzi na to, co najtrudniejsze. Jestem przekonany, że po nawiązaniu osobistej relacji z Bogiem, odpowiedź miłości przyjdzie, nie wiadomo jak, bo to tajemnica.
W tej Pani ożywiło to wielkie pokłady nadziei, że zaczęła pisać wiersze o tym, jak Bóg przyszedł do niej powiedzieć, że ją kocha i dał jej nadprzyrodzoną nadzieję. Te słowa niosły ją w chorobie. Wracając do pytania, często sami sobie nie potrafimy wybaczyć swoich złych uczynków, myślimy, że skoro sami siebie oceniamy źle, to Pan Bóg też pewnie ocenia nas negatywnie. Trzeba chcieć samemu sobie wybaczyć grzechy, które sobie uświadamiamy,
za które żałujemy.
JpT: A co w przypadku, gdy człowiek unika kontaktu z Kościołem, Bogiem?
ks.M.B.: To co Pani mówi jest bardzo ważne, w moim doświadczeniu widać to bardzo jasno,
że cierpienie – i to takie, w którym często jest nawet zagrożenie życia, jest początkiem obudzenia się głębszych uczuć religijnych. Widzę, że cierpienie dla wielu ludzi staje się szansą. Przykład mężczyzny, który szedł na operację guza mózgu. Kiedy go zapytałem, czy chciałby przystąpić do Komunii Świętej powiedział, że nie chce, ale był smutny, więc nie zostawiłem go samego, chciałem nawiązać rozmowę. Wyjąłem obrazek Bożego Miłosierdzia „Jezu ufam Tobie” i powiedziałem: „Jak Panu będzie ciężko, to niech Pan spojrzy na ten obrazek, a oblicze Chrystusa przyniesie Panu ulgę”. On się bardzo wzruszył i powiedział, że poczuł miłość w sercu i poprosił o spowiedź. Czyli cierpienie, które w sobie nosił, nie miał się z kim nim podzielić, otworzyło jego serce na działanie Bożej Łaski. Po tym, jak przyjął Komunię Świętą, powiedział, że nie boi się operacji, bo wie, że będzie dobrze. Kiedy był na kontroli, przyszedł do mnie i powiedział, że dla niego cierpienie było łaską od Boga, bo teraz dopiero żyje głębią, pełnią życia, tak jak zawsze chciał. On odkrył to, że cierpienie jest szansą. Nasza posługa polega na tym, żeby pokazać człowiekowi nawet bardzo trudną nadzieję, która wydobywa się z cierpienia, że to nie jest nigdy ostateczna katastrofa dla człowieka wierzącego. Często towarzyszę osobom, które odchodzą. Śmierć wygląda zupełnie inaczej u osób, które głęboko zawierzają Bogu i dla których choroba nie staje się ostateczną katastrofą. Choroba staje się szansą na zjednoczenie z Bogiem.
JpT: Dlaczego wielu ludzi blokuje się na religię i Pana Boga?
ks.M.B.: Niektórzy uważają, że to Bóg zesłał chorobę i tym samym ich oszukał. Dzisiaj ten świat, w którym żyjemy, współczesna kultura, którą Jan Paweł II nazwał cywilizacją śmierci, wprowadza człowieka w iluzję szczęścia – że nie będzie cierpienia, życie to ma być tylko przyjemność, nie ma ofiary i tajemnicy krzyża i cierpienia. A przecież wierzący człowiek wzrasta w tajemnicy krzyża i cierpienia. Uczy się poświęcenia, ofiarności, uczy się innego stylu życia niż ten świat i kultura, w której żyjemy. Przyzwyczajeni do „przyjemnościowego” życia, czujemy się oszukani, samotni, gdy przychodzi choroba. Przykro patrzeć, gdy dzieci nad łóżkiem matki, zamiast zrobić wszystko, żeby jej ostatnie dni były podsumowaniem dobra, kłócą się o majątek, zostawiając ją udręczoną. Człowiek żyje w potwornej iluzji szczęścia, wmówiono mu, że wszystko co kupi, ma go uzdrowić, wyleczyć
i uczynić szczęśliwym. Takie podejście powoduje, że nie jest w ogóle przygotowany na moment, gdy przychodzi cierpienie. Jezus nigdy nie obiecywał, że życie upłynie bez cierpienia. Dlatego właśnie ludzie głęboko wierzący są często bardziej przygotowani na przyjęcie jakiegoś ciosu od losu, chociaż bunt i szok są u wszystkich (wierzących i nie wierzących).
Jednak osoby mocno wierzące w miłość Boga, potrafią sobie ułożyć sprawy związane
z cierpieniem, odnaleźć własną godność w dźwiganiu tajemnicy krzyża. Są wewnętrznie umocnieni. Cierpienie staje się szansą odkrycia, pogłębienia sensu swojego życia. Kiedy przychodzi cierpienie, człowiek rewiduje całe swoje życie. Wiara wtedy powoduje,
że choroba i śmierć stają się wyzwaniem, trudną, ale pełną nadziei drogą.
Wiara pomaga również przezwyciężać lęk, najgorszego, moim zdaniem, naszego wroga
w chorobie.
Z mojej obserwacji wynika, że osoba niewierząca zapada się w głąb samej siebie, wpada
w stagnację, w marazm, w ból totalny – i moralny, i religijny, i psychologiczny. Natomiast osoba wierząca nie stoi w miejscu, ona idzie dalej. Osoby aktywne, pewne nadziei, uśmiechu, które mają głęboką wiarę w momencie odchodzenia tak naprawdę uczą nas wszystkich wiary - i mnie, i personel medyczny, i innych chorych.
JpT: Ale czy można pogodzić się z tym, że odchodzimy?
ks.M.B.: Jest jeszcze inny aspekt wiary – bardzo często tam gdzie medycyna mówi, że to już jest koniec, osoby głęboko wierzące poprzez modlitwę dostają tak wielką siłę, że ich stan zdrowia się radykalnie poprawia. Mają siłę dalej żyć, albo dochodzi wręcz do uzdrowień. Był kiedyś taki przypadek kobiety w naszym szpitalu chorej na raka trzustki, który jest nieuleczalny. Ale ta kobieta była osobą tak głęboko wierzącą, mówiącą otwarcie o swojej wierze, pogodną, zawsze każdemu miała do powiedzenia coś tak pełnego nadziei,
że człowiek po spotkaniu z nią, pomimo że to ona była ciężko chora, czuł, że coś od nie otrzymał, jakąś nadzieję . Był pewien młody lekarz który też lubił do niej przychodzić, słuchać jej, bardzo był przejęty jej chorobą i tym, że ona prawdopodobnie niedługo odejdzie a ona jemu powiedziała tak: „Niech Pan się tak nie martwi, że ja umrę, bo ja czuję, że mogę umrzeć, jeśli Pan Bóg mnie powoła”. I tu jest bardzo ważny moment - zgoda na śmierć
u takich ludzi i przyjęcie Jego woli - skoro Bóg tak chce, to ja się na to zgadzam. Bo ja Bogu wierzę, że to nie jest unicestwienie, tyko to jest głębokie doświadczenie moje wiary. Po chwili powiedziała lekarzowi, żeby się nie martwił, bo ona czuje, że Bóg ja uzdrowi. Akurat w Święto Matki Bożej z Lourdes Uzdrowienia Chorych spotkałem tego lekarza na korytarzu
i on mi powiedział, że gdyby dziś miał jej wystawić zaświadczenie o stanie zdrowia,
to musiałby napisać o cudzie, bo ona rzeczywiście została uzdrowiona. Tego lekarza tak zaczął interesować wpływ wiary na postawę człowieka chorego, że pojechał nawet na światowy kongres lekarzy chrześcijańskich do Kenii, bo tak go zafascynował przypadek tej kobiety. Mówi się, że w 50% to nasza wola decyduje jaki będzie obrót spraw. Medycyna to jest jedno, ale nasza psychika i wola walki z chorobą ma potężną siłę.
JpT: Czy to nie jest tak, że pacjent głęboko wierzący, który godzi się z diagnozą
i poddaje się woli Boga, przestaje walczyć?
ks.M.B.: Z mojego doświadczenia wynika, że osoby, które przyjmują wolę Boga, nie mają żadnych cech ludzi, którzy się poddają czy rozkładają ręce i czekają na śmierć. To poddanie się woli Bożej, czyli przyjęcie swojego losu, mobilizuje w nich jakąś ogromną aktywność, która mnie aż zadziwia. Poddanie się woli Boga powoduje zaskakującą, często, postawę wobec choroby – aktywnego uczestniczenia w życiu, podejmowania odpowiedzialności za swoją rodzinę, troski i modlitwy o ludzi w rodzinie. Te osoby żarliwie się modlą i proszą
o pomoc. Wyzwalają się w nich cechy altruistyczne i przestają myśleć tylko o swojej sytuacji. Bardzo mi się podobał taki prosty i piękny przykład ks. Jacka, który jest kapelanem. Leżała na oddziale kobieta bardzo ciężko chora, oprócz kilku dolegliwości miała poważnie chorą rękę, która jej sprawiała ból. Kiedyś ks. Jacek do niej przyszedł i akurat bolała ją ta ręka i ona mówi do księdza że już nie da rady z tym bólem wytrzymać. Ksiądz nie wiedział, jak jej pomóc, więc wziął zapłakaną kobietę za rękę i trzymał tak długo, aż przestała ją boleć.
Ta kobieta powiedziała mi o tym później i do tej pory jest wdzięczna księdzu Jackowi za to, że poświęcił jej czas i siedział z nią, dopóki dolegliwość nie minęła. I to jest dla mnie przykład najpiękniejszy, przecież niczego innego nie potrzebowała. Doznała takiej opieki w szpitalu, że dało to jej ogromną siłę.
JpT: Nas, z programu „Jestem przy Tobie” często bliscy chorych pytają, jak mogą pomóc choremu, jak być z chorym?
ks.M.B.: To jest bardzo ważne pytanie. Z punktu widzenia kapłana widzę ogromny kontrast między tym, co rodzina chce zrobić i co sobie wyobraża, że chory człowiek potrzebuje. Najczęściej u chorego widzę cały stragan, którego chory nie potrzebuje, mam na myśli: pomarańcze, winogrona, soczki itd. Najczęściej chory rozdaje to wszystko. Takie obdarowywanie wynika z braku umiejętności przyjścia z właściwą pomocą. Odpowiedzią na cierpienie nie mogą być tylko cały czas przynoszone owoce, bo ona nie przyniosą ulgi. Jak dotrzeć do tej osoby? Pierwsza podstawowa rzecz to po prostu być, czasami nic nie robić. Moim zdaniem, osoby potrzebujące modlitwy, często w rodzinie nie mają tych nawyków i się wstydzą, jeszcze jak mówimy o publicznym miejscu jak szpital to widać to szczególnie. Ludzie wstydzą się modlić, nie umieją się przełamać, natomiast, kiedy ja podchodzę
i zapraszam do modlitwy to widzę, jak modlitwa przynosi ogromna ulgę w cierpieniu, jak chory potrzebuje zupełnie innego rodzaju pomocy niż rodzina czasem przynosi. Poza tym,
w obecności chorego pada za dużo obietnic, często histerycznych, bardzo odradzam obiecywanie, że będzie lepiej, gdy nie mamy tej pewności, jakieś snucie planów – zobaczysz jeszcze pojedziemy tu i tam, kiedy chory zdaje sobie sprawę, że może już nigdzie nie pojedzie, ale często uczestniczy w tym teatrze pocieszania. Myślę, że oszczędność słów
i wsłuchanie się we własną ciszę, nauczenie się nowych zachowań, takich pełnych godności jest o wiele głębsze niż takie zagadywanie problemu. A najlepszą i najskuteczniejszą pomocą w tych przypadkach jest modlitwa.
JpT: A co Ksiądz powie rodzinie, która modliła się, a pan Bóg nie wysłuchał tych próśb - choroba rozwinęła się i chory odszedł.
ks.M.B.: Miałem niedawno taki przypadek matki, która miała dwoje dzieci – chłopak miał zdawać maturę i zachorował na ciężką chorobę nowotworową. Matka była bardzo opiekuńcza, tak kochała swojego syna, że gdyby on odszedł, to nie byłaby tego w stanie wybaczyć Bogu. Bardzo liczyłem, że chłopak wyzdrowieje, jednak przyszła informacja,
że nagle umarł. Ten chłopiec liczył się z tym, że może odejść i nie był zbuntowany na swój los - był mądry i przyjmował swoją chorobę z pokorą. I wtedy, kiedy się dowiedziałem,
to bardzo się bałem o jego mamę z powodu tej ogromnej tragedii, która się wydarzyła.
Po kilku dniach mama przyszła do kaplicy i powiedziała, że pierwsze chwile były nie
do zniesienia, ale odzyskała wewnętrzny spokój i ma poczucie, że syn trafił w lepsze miejsce. Bardzo się wtedy sam uspokoiłem, bo bardzo się o nią bałem. Musimy zrozumieć ogromne cierpienie rodziców w takich chwilach niemocy, totalnej bezradności, dlatego nawet dobrze jest z siebie wyrzucić złość. Jeśli ktoś psioczy i krzyczy na Boga, to Pan Bóg tego chce, żeby ta osoba wykrzyczała to wszystko. To jest też forma modlitwy, forma rozmowy
z Bogiem, mi się wydaje że to jest zdrowsze niż zamykanie się. Potem, jeśli te osoby mają wyrzuty sumienia, to mówię, że nie powinni ich mieć, a jeśli bardzo ich dręczą, to najlepiej
o tym powiedzieć w konfesjonale. Nie powinni brać tego do siebie i czuć się winni. Każdy człowiek bierze udział w uświęceniu Pana Jezusa cierpiącego na krzyżu poprzez przeżywanie własnego cierpienia. Czasem sam się zastanawiam, jak Ci ludzie to wytrzymują i zastanawiam się, czy sam bym takie cierpienie wytrzymał. Z drugiej strony w takim cierpieniu, chociaż to brzmi paradoksalnie, można znaleźć źródło miłości, chociaż ludzie tego nie widzą, bo są skoncentrowani na chorobie, ale zachęcam żeby poszukiwać tego źródła. Wtedy dokonuje się też coś takiego, o czym Jezus mówi w Ewangelii, że miłość moja chce za ciebie wziąć twój krzyż, żeby krzyż stał się lekki, a twoje jarzmo słodkie. Miałem też przypadek kobiety ciężko chorej, która była bardzo wierząca, ale której małżeństwo przeżywało kryzys i się rozstali. Mąż tej kobiety wyznawał hedonistyczne podejście do życia, ale kiedy kobieta była w ciężkiej chorobie, to on zaczął do niej przychodzić. I kobieta mi powiedziała, że swoje cierpienie ofiarowała za uratowanie swojego męża. Byłem w szoku jak on bardzo o nią dba, przynosi jej zupy, troszczy się o nią. Mówię o tej historii jako przykładzie, jako o wartości w cierpieniu. Nie można cierpienia traktować jako katastrofę.
JpT: Czy można w jakiś sposób pomóc osobom, które nie prowadzą głębokiego życia duchowego, a ciężko chorują i cierpienie ich nie otwiera, natomiast zamykają się jeszcze bardziej. Kto im może pomóc?
ks.M.B.: Tak naprawdę każdy im może pomóc. Bardzo wierzę w moc modlitwy i ludzie organizują w szpitalu takie spotkania, żeby się za takie osoby modlić. Wszedłem kiedyś do pokoju i zauważyłem smutną, cierpiącą kobietę. Automatycznie chciałem ją pocieszyć
i nawiązać rozmowę, spytałem jak się czuje? Ta kobieta nagle się napuszyła, dosłownie
z siłą rażenia bomby atomowej, zaczęła na mnie wrzeszczeć, jakim prawem ja do niej podchodzę i nie daję jej spokoju, że do jakiego szpitala nie pójdzie to każdy ksiądz chce ją nawracać, a ona sobie tego nie życzy. Zaskoczyła mnie tak gwałtowna reakcja do tego stopnia, że nie mogłem się ruszyć z miejsca. Przypomniałem sobie, że w naszej kaplicy szpitalnej trwała adoracja Najświętszego Sakramentu, czyli modlitwa wolontariuszy w intencji wszystkich chorych. Nieoczekiwanie do głowy przyszedł mi, jakby pod wpływem natchnienia, pewien pomysł. Pozwoliłem wykrzyczeć się tej kobiecie, po czym ze stoickim spokojem
i z uśmiechem na twarzy poprosiłem ją, żeby na mnie nie krzyczała, bo wszystkie osoby, które tak na mnie w szpitalu krzyczały zostały moimi przyjaciółmi. Moja reakcja tak ją zaskoczyła, że nie tylko przestała na mnie patrzeć wrogo, ale przyjaźnie. Nawet się do mnie uśmiechnęła. Każdy z nas ma pokłady emocji, które potrzebują uwolnienia, dla wielu osób ich uwolnieniem jest modlitwa, dla innych rozmowa z bliską osobą. Ważne, by nie zamykać się w swoim cierpieniu, nie widzieć w nim kary, tylko bezgranicznie ufać, że Bóg jest najbliżej człowieka cierpiącego. Ważne, by skierować swoje siły na proces zdrowienia, wytyczać sobie małe cele, cieszyć się każdą chwilą, która jest nam dana.
- Dziękuję za rozmowę
Program „Jestem przy Tobie” i portal www.jestemprzytobie.pl pomaga kobietom dotkniętym rakiem narządów płciowych oraz ich bliskim. Zamieszczane są w nim niezbędne informacje na temat profilaktyki, diagnostyki i leczenia nowotworów narządów rodnych (rak szyjki macicy, rak sromu, rak jajnika, rak trzonu macicy), oraz porady, gdzie można szukać wsparcia psychologicznego.
Za pośrednictwem www.jestemprzytobie.pl można zadawać pytania ekspertom, przeczytać prawdziwe historie kobiet i wymieniać się doświadczeniami z innymi czytelniczkami w podobnej sytuacji. Wszelkie informacje i treści sprawdzone są pod względem merytorycznym przez ekspertów medycznych.
Program współtworzą 4 organizacje pozarządowe: Fundacja „Różowa Konwalia” im. prof. Jana Zielińskiego, Fundacja MSD dla Zdrowia Kobiet, Polskie Stowarzyszenie Pielęgniarek Onkologicznych
i Ogólnopolska Organizacja Na Rzecz Walki z Rakiem Szyjki Macicy „Kwiat Kobiecości”.
Kontakt:
Adriana Misiewicz, tel. 607 404 160, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.">
Karolina Wichrowska, tel. 667 404 116, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.">