Publicystyka
Teczki na świętość - wywiad z autorką filmu Zawód: Prymas Polski
There was a problem loading image 'images/multithumb_thumbs/b_340_225_16777215_00_https___www.przewodnik-katolicki.pl_getattachment_aa58a4bf-a469-43d6-a227-1e9a09471a9e_.aspx_width=480'
There was a problem loading image 'images/multithumb_thumbs/b_340_225_16777215_00_https___www.przewodnik-katolicki.pl_getattachment_aa58a4bf-a469-43d6-a227-1e9a09471a9e_.aspx_width=480'
Na tę kolejną rocznicę Narodzin dla Nieba ks. Prymasa Stefana Kardynała Wyszyńskiego, pozwolę sobie przytoczyć wywiad udzielony Przyjaciołom dziennikarzom z Poznania:
Teczki na świętość
Łukasz KaźmierczakZ Anną T. Pietraszek, autorką filmu Zawód: Prymas Polski, rozmawia Łukasz Kaźmierczak
Jest wrzesień 2007 r. W czytelni IPN przegląda Pani po raz pierwszy ubeckie „teczki na Wyszyńskiego”.
– To była moja pierwsza kwerenda w życiu. Wcześniej dostałam od śp. Janusza Kurtyki „zielone światło” na robienie filmu o prymasie Wyszyńskim na podstawie materiałów zgromadzonych w archiwum IPN. Koledzy z Instytutu przyuczyli mnie – niby nic trudnego, trzeba tylko wyszukiwać kolejne numery teczek, bierze się pierwszą, w niej znajduje się jakieś nazwiska i fakty, bierze się następną itd. Myślałam, że to tak właśnie będzie. A potem dostałam pierwsze prymasowskie teczki.
I wtedy zorientowała się Pani, ile tego jest…
– Zobaczyłam półki zastawione setkami teczek i usłyszałam: Pani Aniu, to jest lektura dla Pani na najbliższe tygodnie. Przeraziłam się.
Z powodu braku czasu?
– Nie, nawet nie chodziło o czas. Przestraszyłam się czegoś innego. Pomyślałam: a jeśli ja coś w tych teczkach rzeczywiście znajdę? Przecież prymas Wyszyński był tylko człowiekiem – może gdzieś się zapomniał, może coś bezwiednie powiedział, może jakiś skandal obyczajowy albo ludzka słabostka? Co ja wtedy zrobię? Czy będzie mnie stać jako katoliczkę na jednoznaczność i odwagę pokazania prawdy?
Byłam przerażona swoim pomysłem. Bałam się, że może to jednak mnie przerośnie, że to będzie za duże, za trudne, i pierwszy raz w życiu zrezygnuję z realizacji filmu.
Ale nie przerosło…
– Zwyciężyła ciekawość filmowca. A kiedy już zaczęłam czytać te materiały, z każdą kolejną teczką uświadamiałam sobie porażającą prawdę – zrozumiałam, że te plugawe ubeckie materiały, pełne donosów i paszkwili, stanowią w istocie niezwykły dowód świętości prymasa Wyszyńskiego. To było druzgoczące i cudownie uskrzydlające odkrycie. Kiedy zaś zamykałam ostatnią stronę ostatniej teczki, byłam już całkowicie pewna, że teczki i w ogóle cała lustracja mogą naprawdę stanowić dowód na czyjąś świętość. Mogą stać się dowodem bohaterstwa, honoru i odwagi. Dziś wiem, że takich teczek jest wiele.
Pamięta Pani pierwszą teczkę?
– Tak, oczywiście. Nie wyglądała zbyt okazale, teczka nie teczka, nawet niezawinięta w jakąś oprawkę. Grube tomiszcze, różowa okładka. To była praca magisterska o prymasie Wyszyńskim. Myślę sobie: aaa..., jakaś tam paranaukowa praca, przewertuję ją szybko. I wtedy mój wzrok padł na nazwisko autora. Przeczytałam: porucznik Waldemar Chmielewski…
TEN Chmielewski?
– Ten sam. A zaraz potem następny szok. Okazało się, że Chmielewski obronił pracę magisterską „z Wyszyńskiego” zaledwie kilka miesięcy przed swoim udziałem w zabójstwie ks. Popiełuszki.
O czym pisał magistrant Chmielewski?
– Jego praca magisterska w dwóch trzecich składała się z nagrywanych przez tajniaków homilii prymasa, obudowanych takimi niby-paranaukowymi, ale w rzeczywistości typowo esbeckimi, parszywymi komentarzami. I do tego ten charakterystyczny język: fałszywy, cyniczny, czasem obelżywy. Całość stanowiła rodzaj „portfolio”, pokazującego swoistą „wartość” sztuki operacyjnej w wykonaniu Waldemara Chmielewskiego. I główne przesłanie: patrzcie, kim ja jestem, jak przewrotnie potrafię mówić o Kościele, jak umiem upokarzać taki autorytet całego narodu. Jestem cyniczny do samego dna duszy. Chcę udowodnić moim przełożonym, że nadaję się do wielkich, odpowiedzialnych operacji. Do każdego rodzaju zadań…
I udowodnił… Gdzie się broniło takie prace?
- W Akademii Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Legionowie.
Och, to wyobrażam sobie jego „promotorów”.
– No cóż, najlepsi uczniowie generała Kiszczaka…
Porozmawiajmy może raczej o postawach heroicznych.
– Zapamiętałam szczególnie jeden taki przypadek. Długo, bo przez kilka lat, SB „pracowało” nad zwerbowaniem młodego chłopaka – zwyczajnego 20-latka, elektrotechnika zatrudnionego w Zakładzie Usług Radiowo-Telewizyjnych. ZURT-y to były wówczas takie małe, wiecznie zadymione biura, jakieś druciki, kabelki, niewielkie radyjka w reperacji. Chłopak był cichy, spokojny, niczym się nie wyróżniał. Taki „żaden”. Pewnego dnia wymyślił sobie, że pojedzie do wujka za granicę i tam sobie troszkę dorobi. Oczywiście wstrzymano mu paszport, potem mu łaskawie go dano. W końcu wyjechał.
Już był obserwowany?
– Od dawna. Na swoje nieszczęście, wracając do kraju, przywiózł niewielką ilość półszlachetnych kamieni. Chciał zarobić na ich sprzedaży parę złotych. I oczywiście na lotnisku został zrewidowany, a potem zrobiono mu straszną sprawę gospodarczą, z groźbą wieloletniego więzienia. Biedak nic nie kojarzył, niczego się domyślał – dlaczego, za co i po co?
I wtedy pojawił się „dobry wujek” z SB…
– …który wspaniałomyślnie podsunął rozwiązanie: wypuścimy cię, tylko z nami współpracuj. Przerażony chłopak zgodził się. I niemal natychmiast został skierowany do siedziby prymasa przy ul. Miodowej w Warszawie. Psuł się tam ciągle bardzo stary i bardzo tandetny telewizor. Ów młody technik miał go „naprawić”. Przy piątym podejściu, kiedy już prawie, prawie wiedział, jak zainstalować niezwykle silne urządzenie podsłuchowe, poszedł na rozmowę z esbekami i powiedział: odmawiam.
Dlaczego się wycofał?
– Z teczki nie wynika, żeby był jakimś heroicznym bohaterem walczącym o wolność Polski. On nie rozumiał zawiłej rzeczywistości społecznej ani politycznej. Esbekom powiedział: ja nie mogę tego zrobić prymasowi. Oni mnie tam potraktowali jak człowieka, ja tam byłem kimś. On, Ojciec tak do mnie mówił, że ja jemu tego nie zrobię. Choćbyście nie wiem co zrobili mnie.
Chłopak ryzykował wszystko: pracę, wyjazdy, całe swoje dalsze życie.
I co się z nim potem stało?
– Nie wiem, ślad w teczkach się urywa.
Bezpieka miała jednak wiele innych sposób na inwigilację prymasa.
– O tak, kard. Wyszyński był nieustannie obserwowany i podsłuchiwany przez kilkudziesięcioosobowy sztab ludzi działających w ramach operacji „Kryptonim Prorok”.
„Pluskwy” były wszędzie: pod łóżkiem, w szafie, w ścianach. Każdy list, każda korespondencja z Watykanu były natychmiast kopiowane. Czy można sobie wyobrazić tę
monstrualną pracę?
Pamiętam fragment jednego z esbeckich raportów: mamy kopie wszystkich kluczy, mamy kopie wszystkich dokumentów, możemy skopiować wszystkie pieczątki prymasa.
Wyszyński był więc stale narażony na publikację dowolnej głupoty opatrzonej własnym podpisem i własną pieczątką.
Dziś wiemy, że bezpieka miała także agentów w najbliższym otoczeniu kard. Wyszyńskiego.
– Bardzo przejmująca jest historia sekretarza prymasa, ks. Goździewskiego, który przez trzy lata brał pieniądze za donoszenie na własnego przełożonego. Miotał się. Kiedy prymas wyszedł z więzienia, Goździewski próbował się jakoś wykręcać ze współpracy, nie udzielać ubekom informacji, ale niezbyt mu to wychodziło.
Bardzo śledziłam ten wątek. Pytałam w duchu: no jak to, dlaczego Wyszyński trzyma go przy sobie? Przecież zaczyna się już chyba domyślać, że coś jest nie tak?!
No właśnie, dlaczego?
– Prymas domyślił się od razu. Dał jednak kapłanowi szansę. A sam Goździewski, kiedy nie można było już dłużej grać na dwie strony, poszedł do kardynała i wszystko mu opowiedział. Według relacji pań z Instytutu Prymasowskiego ta rozmowa przybrała formę generalnej spowiedzi życia. I co? I prymas zostawia człowieka.
W jaki sposób udało się bezpiece „złowić” tak cennego informatora?
– Jak to się mówi językiem ubeckim, „trafiono” go „na kobietę”. W pewnym mieście żyje kobieta samotnie wychowująca córkę. Ksiądz sekretarz spędza u nich większość wolnego czasu, jeździ na wakacje, pomaga finansowo. Bezpieka to oczywiście wykorzystuje i próbuje łamać wycofującego się ze współpracy Goździewskiego. Zaczyna się dręczenie owej kobiety, groźby, że jej córka zostanie wyrzuca ze studiów. Matka dziewczyny nie poddaje się, nie idzie na współpracę, ale płaci za to rozstrojem nerwowym i ciężką chorobą psychiczną. Nie może pracować, nie ma środków na utrzymanie córki.
Ksiądz decyduje się w końcu poinformować o wszystkim prymasa. Kardynał reaguje błyskawicznie: znajduje w kurii innego kapłana, któremu poleca opiekować się tamtymi dwiema kobietami. Dostają stałą pomoc i opiekę. Ale jest jeden warunek: ksiądz sekretarz już tam więcej nie jeździ.
A sam Wyszyński? Naprawdę nie znalazła Pani w jego teczkach żadnych „haków”? Niczego obciążającego?
– Absolutnie niczego. Nie ma ani jednego fragmentu, w którym można byłoby go podejść na słabości w wierze. Prymas wychodzi nieskazitelnie ze wszystkich ubeckich pułapek, intryg, podchodów i nieustannych prób podkopywania jego autorytetu. I to jest prawdziwy dowód na świętość Wyszyńskiego. Zwykły człowiek nie ma ani takiego rozumu, ani takiej intuicji, ani takiego opanowania, ani takiej odporności fizycznej i psychicznej. Nawet chory Wyszyński nigdzie nie daje się podejść.
Wszystkie te niezwykłe przymioty ducha widać doskonale, śledząc choćby jego rozmowy z esbekami i komunistycznymi przywódcami.
Jak one wyglądały?
– To były wielogodzinne rozmowy, podczas których prymas panował zawsze nad sytuacją. Takie absurdalne zderzenie groteskowego, partyjnego języka Gomułki, któremu się wydawało, że wie, o czym mówi i spokojnej, godnej argumentacji Wyszyńskiego.
Prymas, żyjący na co dzień Ewangelią, nie bał się niczego. Za to tamci musieli bardzo się pocić. I kardynał im właściwie w sercu współczuł, że muszą tak bardzo walczyć o swoje funkcje, awanse i przywileje. Im się wydawało, że są panami. A prymas wiedział, że panem jest tylko Pan Bóg.
I dlatego był dla nich takim groźnym przeciwnikiem…
– Jeżeli ktoś przeprowadził Polskę do wolności, to z całą pewnością był to prymas Wyszyński. Taki jest drugi wniosek, jaki wysnułam na podstawie lektury prymasowskich teczek. To nie są żadne górnolotne słowa. On z premedytacją, dzień po dniu, minuta po minucie, do końca swoich dni prowadził Polskę do wolności: przez wiarę, rodzinę, społeczną solidarność, uczciwość w pracy i postępowanie zgodne z Dekalogiem, które uchroni człowieka od zła nawet w piekle komunizmu. On to podkreślał na każdym kroku. Nie miał mediów, nie miał aparatu PR, nie miał żadnej tuby propagandowej. On mówił kazania. Ponad 500 rocznie. Był święty. To wystarczyło.
Zatem teczki „na Wyszyńskiego” to najlepsze positio w procesie beatyfikacyjnym kard. Wyszyńskiego?
- A dlaczegóżby nie? Prymas po mistrzowsku przechodzi przez wszystkie próby charakteru. Nie daje się skusić szatanowi, nie daje się złamać, bo wszystko, co go spotyka, jest mniejsze od wiary, od jego miłości do Boga. On po prostu nie ma żadnych wahań, nie przechodzi męki pokus. I to jest następny dowód jego świętości.
Człowieka naprawdę możemy poznać przez teczki. Ubecy zapisali Wyszyńskiego na wszystkie strony: w jaki sposób odnosił się do pań w Instytucie Prymasowskim – a mówił do nich jak do córek, jak do ukochanych dzieci – albo z jaką troską zwracał się do tego swojego sekretarza, współczując mu, że dopuścił się takiego zła. Był ojcem wszystkich. I dlatego zwracano się do niego: Ojciec.
I wie pan co? Tak sobie myślę, że ci ubecy, którzy śledzili każdy jego krok, gdzieś tam teraz doznają Bożej litości. Bo wykonując swoją pracę w zupełnie innym celu, w swoim obłędzie myślenia, że to oni panują nad Panem Bogiem, zostawili nam tak precyzyjny wizerunek świętości prymasa, jakiego nie potrafiłby chyba przedstawić żaden historyk.
Anna Teresa Pietraszek – reżyserka, dokumentalistka, dziennikarka, operatorka filmowa,laureatka wielu międzynarodowych i krajowych festiwali filmu dokumentalnego i reportaży telewizyjnych. Członkini Zarządu Głównego Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy oraz fundacji Golgota Wschodu. Odznaczona przez prymasa Glempa Złotym Krzyżem Zasługi dla Kościoła i Narodu Polskiego.